Odważnie wyrażała swoje poglądy, nie bała się muzycznych eksperymentów i do dziś pozostaje niedoścignionym wzorem do naśladowania dla wielu artystów. Kora potrafiła przekuwać trudne, traumatyczne doświadczenia w wyjątkową sztukę, będącą często drogowskazem i nadzieją na lepsze jutro. Pozostawiła po sobie niezwykłą twórczość, odzwierciedlającą Jej serce i duszę. 8 czerwca, w rocznicę urodzin Kory, postanowiłyśmy zaprosić na rozmowę Roberta Wróbla, wieloletniego przyjaciela Artystki.
Czy Kora miała w zwyczaju świętowanie swoich urodzin?
Miałem ogromne szczęście i zaszczyt przez wiele lat być w gronie zapraszanych przez Korę osób na Jej urodziny, które z radością organizowała i świętowała. Nigdy nie było mowy o przekładaniu daty, dopasowywaniu do innych spraw. Kilka razy w urodziny koncertowała. To był zawsze świąteczny dzień, rok za rokiem cudowny, słoneczny, upalny 8 czerwca. Mówiąc o tym przywołuję szczególnie w pamięci urodziny te z 2017 i 2018 roku, gdy spotykaliśmy się na Roztoczu w domu i wieczorem wyruszaliśmy do uroczej restauracji MAMA w Jacni na urodzinowe przyjęcia w większym gronie. To były wyjątkowe, wzruszające, wesołe celebracje z toastami, rozmowami, śpiewami, tańcami, rysunkami i przepysznym poczęstunkiem. Przywoziliśmy specjalny tort kawowy z Rzeszowa, który Kora upodobała sobie wiele lat wcześniej, a przygotowywany był według Jej modyfikacji i zaleceń. Pamiętam dokładnie ostatni uroczysty toast i Korę promieniującą swoim niepowtarzalnym zjawiskowym uśmiechem.
Co według Pana sprawiło, że Kora stała się ikoną, z którą wciąż mogą identyfikować się ludzie w najróżniejszym wieku?
Myślę, że dla wielu osób Kora była i wciąż jest fenomenem, który nie jest definiowalny. To elementy geniuszu, które trudne są do nazwania i określenia, a my uświadamiamy sobie to dopiero z czasem, a w zasadzie po próbie czasu. Wszystko co tworzyła Kora, ale też to jaka była, to autentyczność i wyjątkowość. Teksty, które napisała są wciąż aktualne i trudno, aby się zdezaktualizowały, nawet jeżeli opisywały konkretną sytuację, w konkretnym czasie. Tak się składa, że przed naszą rozmową, jechałem samochodem w potwornej ulewie. Wiedząc, że będziemy ze sobą rozmawiać, włączyłem sobie utwór „Strefa ciszy” z płyty ,,Ping Pong”. Można powiedzieć, że praktycznie wówczas utonąłem i pływając sobie w tym błękicie, zastanawiałem się nad tym geniuszem Kory. A zaraz po tym utworze weszła piosenka ,,Blue” z najnowszego albumu Billie Eilish, którego od trzech dni słuchałem i uświadomiła mi, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, że nie przez przypadek Kora stosowała konkretne środki przekazu, aby osiągać tak wyjątkowy sposób wyrażania swoich emocji. Mówię o tym dlatego, że Billie jest uwodzicielsko depresyjna, rozdrapuje wszystkie rany po swojemu, posługując się metaforami. A później słuchając innych piosenek z twórczości Kory naszła mnie taka refleksja, że szkoda, iż cały świat nie usłyszał przynajmniej niektórych piosenek i tekstów na bieżąco, gdy miały swoje premiery.
Trzeba też przyznać, że Kora stała się prekursorką nie tylko w muzyce, ale również w głoszeniu swoich poglądów. Jak z Pana perspektywy, osoby, która była blisko Artystki, wyglądała ta odwaga do głoszenia swoich poglądów, tego jak czuje i co czuje?
To jest temat bardzo rozległy. Gdy byłem w podstawówce, należałem do zespołu tanecznego i jeździliśmy w przeróżne trasy. Mieszkaliśmy wtedy w różnych miejscach, np. w jednostce wojskowej. Podczas jednego z wieczorów, zakradłem się do dyżurki, gdzie oglądano transmisje z Opola. Usłyszałem wtedy po raz pierwszy Maanam. Wywarł na mnie ogromny wpływ. Był to niepokój pomieszany z fascynacją, jakbym zobaczył kosmitę. Podobała mi się ostentacyjna wolność myślenia i zupełnie inny sposób śpiewania. I coś, co przewróciło całe moje dotychczasowe małe życie wewnętrzne do góry nogami – ich muzyka. Po latach, kiedy bardzo zaprzyjaźniliśmy się z Korą zrozumiałem, że wynikało to z tego, iż jej wrażliwość była zawsze dalece odklejona od tego co pasuje, nie pasuje i co wypada, a co nie wypada. Potrafiła wyrażać, manifestować, popierać i bronić idei, stawiać tezy czy wypowiadać celowo krótko sformułowane prawdy życiowe, które często w danych czasach nie były jeszcze nawet traktowane poważnie. Nie chcę mówić o tym w taki sposób pompatyczny, bo Kora była po prostu dobrym, wrażliwym człowiekiem w gruncie rzeczy bardzo, bardzo delikatnym. Jak kwiat mimozy. To, że przeżyła pewne traumatyczne historie na różnych etapach swojego życia dawało Jej prawo do mówienia o wielu sprawach, ze swojej perspektywy. Wiedza, doświadczenie i ogromna wrażliwość były Jej potężną siłą. Wiemy, że gdy Kora wypowiadała się, na przykład na temat instytucji kościoła, stawała się dla wielu osób zbyt odważną, niewierną i wyklinaną w pewnych środowiskach. Pamiętam, że kiedy już się przyjaźniliśmy miała taki zwyczaj, że dzwoniła do mnie i bez żadnego słowa wstępnego zaczynała czytać tekst. Od razu wiedziałem, że to jest coś nowego, co napisała. Okazało się, po latach, że nie tylko do mnie dzwoniła z taką swoją potrzebą podzielenia się nowym tekstem. Zawsze oczekiwała reakcji, ale nie prosiła nigdy o to. To było pytanie w kolejnej rozmowie na zasadzie: ,,I jak?”. A ja wiedziałem, że na różne sposoby będę odpytany z tego co zrozumiałem lub co mi utkwiło i jakie emocje zostały wzbudzone.
Któregoś razu zadzwoniła i przeczytała tekst, który potem po wielu autokorektach zaśpiewała w piosence „Zabawa w chowanego”, a następnie rozłączyła się. Ja zostałem z myślami, z którymi nie wiedziałem dokąd podążać. Te słowa wyrażały bardzo jasny komunikat, a jednocześnie nie miałem wręcz odwagi myśleć o tym, że to bardzo smutna i wstrząsająca, osobista historia namalowana w przepiękny, poetycki, wirtuozerski sposób. Jednocześnie pełna ciepła, ale i rozżalenia, poczucia porzucenia i samotności w bólu jaki pozostał na całe życie. Nie było tam oskarżeń, ale mega emocjonalna dawka wielu skrajnych uczuć, które targają człowiekiem, trudnych do zrozumienia, szczególnie jeżeli się tego nie przeżyło. Dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z tym tematem – a tak było w tamtych czasach – wręcz nie do uwierzenia. Piosenka, gdy ukazała się, nie była prawie wcale grana w stacjach radiowych, chyba z obaw i zdawania sobie sprawy z wielkości niewygodnego dla wielu osób tematu (przyp. red. piosenka dotyczyła molestowania). Ukazało się mimo tego wiele publikacji, a utwór również z genialnym teledyskiem docierał do coraz większej ilości osób. Po latach wiemy, że Kora była jedną z pierwszych osób, które zaczęły w sferze publicznej ten temat poruszać. W 2024 jesteśmy w innym miejscu społecznej świadomości. Przede wszystkim wiemy o tym, że problem bezkarnie rozlewał się po całym świecie. Od tamtego czasu wiele się wydarzyło, a tematy tabu już nimi nie są. Dlatego myślę, że śmiało można mówić o tym, że Kora była niczym Prometeusz. Odważnie oraz świadomie poruszała ważne i często ciężkie tematy.
Kora wyprzedzała swoje czasy i pewnie gdyby dziś głosiła swoje poglądy, na pewno spotkałaby się z mniejszą krytyką, niż miało to miejsce wtedy…
Dokładnie! Po pierwsze dziś żyjemy w sieci, a to daje nam dużo większy i szybki pogląd na to, co dzieje się na świecie. Często są to źródłowe materiały, a nie tylko przekazy lub interpretacje faktów. Po drugie, Kora nie płynęła pod prąd tylko dlatego, aby być wiecznie zbuntowaną kobietą po różnych przejściach. Miała ogromny bagaż doświadczeń, ale być może dlatego właśnie z taką pasją i przekonaniem non stop jak żołnierz walczyła i buntowała się przeciwko złu, głupocie, miernocie, broniła słabszych, bezbronnych lub niesłusznie atakowanych czy piętnowanych. Nieraz będąc w jej towarzystwie, często w codziennej sytuacji, odnosiliśmy wrażenie, że widzi coś szybciej, jaskrawiej, ostrzej. Ponownie dzisiaj dla przykładu przywołam utwór „Strefa Ciszy”. To refleksja, która dotyczy całego świata. Potrzebna tu i teraz, na co dzień dla każdego z nas. Według mnie mogłaby być hymnem wszystkich, którzy walczą o naszą planetę, bo słowa, które padają w tej piosence, to refleksje, jakie powinny zostać z nami do końca świata. Przyroda sama się nie obroni, chociaż coraz częściej przywołuje człowieka do przemyśleń.
Tylko wtedy, gdy „Strefa Ciszy” ujrzała światło dzienne, ludzie nie byli, przynajmniej w większości, tak świadomi katastrofy ekologicznej.
Gdy organizowałem ostatni koncert Kory w Rzeszowie na skwerze w Millenium Hall, to dla kilkutysięcznej publiczności, ale też dla samej Kory przygotowałem wiele różnych niespodzianek. Jedną z nich realizowaliśmy razem z Kasią Litwin, ówczesną managerką. Była to premiera klipu „Strefy Ciszy”. Na zdjęciach oraz materiałach roboczych z tego klipu budowaliśmy cały wstęp oraz narrację koncertu i dokładnie tak jak powiedziałaś – oczywiście, część osób dobrze rozumiała przekaz, o czym Kora śpiewa, ale wtedy chyba jeszcze nie byliśmy, jako społeczeństwo, tak dojrzali ekologicznie jak dzisiaj, na wielu płaszczyznach. Nie mówię, że ktoś wiedział więcej, a ktoś mniej, tylko po prostu zwyczajowo byliśmy na innym etapie świadomości. Pokolenie Z już chyba inaczej myśli. Zgadzam się dlatego w 100%, że gdy ukazała się ta piosenka i teledysk, to temat był oczywisty, trudno się było z nim nie zgodzić. Jednak siła rażenia, którą ma ten utwór jako dzieło, przede wszystkim tekst, wtedy mogła dla wielu osób jeszcze nie być tak mocna.
Jak z Pana perspektywy wyglądały przygotowania Kory do koncertu. Czy miała jakieś swoje rytuały?
Było wiele rytuałów czarujących rzeczywistość. Gdy zaczynaliśmy naszą znajomość z Korą, spodziewałem się wielu wymagań, kaprysów z Jej strony, znając wyrazisty, zdecydowany charakter i wizerunek gwiazdy. Przygotowywałem wtedy pierwszy koncert Maanamu. Dodam tylko, że podczas tego wydarzenia zbieraliśmy pieniądze na wideoendoskop do szpitala na oddział dziecięcy. Realizowaliśmy różne inicjatywy, m.in. pokazy mody, aukcje. Kiedy rzucono hasło „koncert”, bez cienia wątpliwości powiedziałem – Maanam. Zostałem wtedy zobligowany, żeby wszystko poprowadzić. Znowu moje życie zostało wywrócone do góry nogami, bo od tamtego czasu, czyli od 30 lat, organizacja koncertów stała się jedną z moich ścieżek zawodowych. Udało mi się ten pierwszy koncert zorganizować razem z grupą przyjaciół oraz Mateuszem Labudą, wieloletnim managerem Maanamu i Kory, z którym do dzisiaj pozostajemy w przyjacielskich relacjach. Pierwsza moja współpraca z Maanamem miała zatem charakter niekomercyjny.
Zależało mi, bardzo, aby garderoba Kory i zespołu była wyjątkowa. W tamtych czasach zaplecza halowe były w większości obskurne, dlatego wraz z przyjaciółmi obiliśmy i udrapowaliśmy ściany garderoby czarnymi płótnami, lampionami, robiąc tam taki aranż a’la dzisiejszy halloween, który wyobrażaliśmy sobie w swoich fantazjach. Nie było żadnych ustaleń. Wszystko zrobiliśmy tak, jak nam w duszy grało. Ale były ważne punkty: czysto, duże lustro, odpowiednie światło, woda. Kora weszła do tej garderoby i zobaczyłem ogromny uśmiech. Niczym onieśmielona dziewczynka zapytała „To dla mnie? Wooow ”. Nie wiedzieliśmy wtedy, czy na serio jej się to podoba i jest zaskoczona, czy żartuje. Okazało się, że bardzo dobrze pamiętała tę garderobę w wersji saute, ponieważ była w tej hali wcześniej kilka razy. Potem już wiedziałem, że miała totalną traumę po garderobach z lat osiemdziesiątych i tym, jak wtedy traktowany był temat zaplecza ogólnie. Po latach, rozmawiając też z wieloma artystami, doskonale rozumiałem z jakimi warunkami mierzyli się z drugiej strony sceny, gdzie często warunki były spartańskie, ale w złym tego słowa znaczeniu. Dlatego też Kora doświadczona tym wszystkim, chciała, aby garderoba stawała się na chwilę Jej bezpieczną przestrzenią, czego dzisiaj chyba nikomu tłumaczyć nie trzeba. Starała się też mieć dookoła siebie kilka własnych elementów – na różnych etapach zmieniały się, ale był magiczny, ważny dla Niej aniołek bez skrzydła, kadzidło, czasem kilka narzut z pięknymi kolorami i wzorami. Elementy adaptujące często bezduszne wnętrze, dające poczucie bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia. Dzięki kilku szczegółom mogła się wyciszyć, uspokoić, przygotować i wejść na scenę.
Czyli dobrze rozumiemy, że Kora przed koncertami potrzebowała wsłuchać się w siebie? Chciała pobyć sama ze sobą?
Dokładnie tak. Myślę, że to dla wielu artystów naturalnie ważna sytuacja. Przed koncertami Kory to było jak cisza przed burzą. Potrzeba koncentracji, nabrania oddechu, kociej gimnastyki. Pamiętajmy, że eksplodowała na scenie nie tylko swoim głosem, ale również arcyoryginalnymi, antystatycznymi ruchami, własną choreografią, tworzonymi na żywo w zależności od sytuacji, napięcia jakie panowało, wielkości sceny lub odległości jaka dzieliła Ją od publiczności. Dlatego odkąd pamiętam zasada była prosta: do garderoby przed koncertem nikt nie wchodzi. Identyczna sytuacja była po zejściu ze sceny, po tym, gdy dała z siebie 100%. Musiała wtedy się zregenerować, co trwało często bardzo krótko, a potem znowu czarowała ze swoją diabelską siłą i jeszcze bardziej rozkwitała z naręczami kwiatów, które dostawała od fanów. Niewiele osób widząc Ją w takich sytuacjach zdawało sobie sprawę ze zmęczenia z jakim się mierzyła. Kochała to oczywiście. Dawała energię publiczności, ale też ładowała swoje baterie energią jaka wracała w Jej stronę. To krążenie energii pomiędzy Korą a publicznością zawsze było kapitalne i niesamowicie wyczuwalne. Nie każdy to potrafi, ale na pewno to domena i naturalny dar wielkiego artysty.
Twórczość Kory jest też bardzo nasączona emocjami. Dzielenie się nimi było najwyraźniej bardzo trudne dla tak wrażliwej Artystki.
Była bardzo precyzyjna, czasem do bólu, w punkt, a jednocześnie zostawiała ogromną przestrzeń niedopowiedzianą, zmuszającą i prowokującą do szukania własnych odpowiedzi. Chciała dzielić się swoim światem, jednocześnie bardzo go strzegła.
Co oznacza dla Pana dzień 28 lipca 2018, czyli data śmierci Kory?
To podróż w słońcu i mroku, cierpieniu i zachwycie… Dzień, który nigdy nie miał nadejść. A przed nim szamańskie ognisko, które rozpaliłem. Przemek pojechał do Zamościa odebrać zamówioną lunetę do obserwacji zaćmienia księżyca. Powietrze opadało i gęstniało. Czas jakby zwalniał. Wiatr przestawał wiać, a wszystko cichło.
Powstało bardzo dużo interpretacji dzieł Kory, np. wyśpiewane przez Natalię Przybysz wiersze, czy nowe reinterpretacje Ralpha Kamińskiego. Co Pan o tym uważa?
Zawsze mnie to bardzo ciekawi i wzbudza we mnie ogromne emocje. Kocham to. Chyba wszyscy tak mamy w przypadku reinterpretacji każdego utworu, jaki już wcześniej dobrze znaliśmy, że naturalną jest ta początkowa konfrontacja z oryginałem, punktem wyjścia. Dla osób, które nie znały wcześniej danego utworu jest to odkrycie, które kiedyś w cudowny sposób doprowadza do oryginału. Wzrusza mnie bardzo sięganie i w jakimś sensie mierzenie się z twórczością Kory i Maanamu. To jest wyzwanie, bo nie raz już była możliwość przekonania się o tym, że nie jest łatwo. Kory, tak jak i wielu wybitnych artystów, nie da się podrobić i tak po prostu przerobić. Jednak cieszy mnie to, że wielu artystów sięga po te dzieła i są to na swój sposób hołdy lub odnajdywanie siebie w tych piosenkach i tekstach.
Przede wszystkim, dzięki podejmowaniu różnych prób interpretacji lub tworzenia na nowo za pomocą muzyki lub wybierania fragmentów słów, czy archiwalnych nagrań, komponowania na bazie materiałów źródłowych, tak jak zrobił to cudownie np. Michał Pepol, czasem zupełnie na nowo możemy odczytywać emocje i wyobrażać sobie intencje przekazu Kory. Zarówno z tekstów, jak i kompozycji Marka Jackowskiego. Jest to fenomenalne. Dla mnie to zawsze będzie coś super ciekawego. I nie ma sensu kogokolwiek ograniczać czy narzucać, że powinno to być takie lub inne. Pamiętam, gdy pewnego razu szedłem z Korą jakąś ulicą przy Rynku w Rzeszowie, a z podziemnego pomieszczenia mijanej przez nas kamienicy dochodziły dźwięki, chyba komercyjnej imprezy i dosłownie dopadło nas ,,Bez Ciebie umieram, powietrza mi brak” w jakimś mega śmiesznym instrumentarium i aranżu. Słychać było odgłosy, jak ludzie chóralnie śpiewali z tym zespołem. Kora miała ogromny ubaw, aż tańczyliśmy na tej ulicy. Uśmiecham się zawsze, gdy to wspominam i pewnie też dlatego będę czekał na jak najwięcej różnorakich prób odnajdywania siebie w piosenkach Maanamu czy twórczości Kory. To przecież jeden z atrybutów nieskończoności.
Mam pełen wzrusz. Ta rozmowa jest tak ciepła i kojąca. Rozpłakaliście faceta i… dziękuje Wam za to.
❤️❤️❤️
Muzyka Maanamu zmieniła moje życie wewnętrzne. To niesamowite, jak teksty Kory pozostają tak aktualne i inspirujące, nawet po latach. Robert Wróbel świetnie oddał autentyczność i wyjątkowość Kory oraz jej odwagę w głoszeniu własnych poglądów. To piękne, jak wielu artystów nadal sięga po jej dzieła, szukając w nich inspiracji i przekazu. Życie i twórczość Kory będą z nami zawsze, przekazując emocje i mądrość kolejnym pokoleniom.
Dokładnie tak! ❤️