Lubię przez chwilę nie być sobą – wywiad z aktorem Michałem Sitarskim

Michał Sitarski stoi w sali teatralnej. Za nim miejsca dla publiczności.
archiwum prywatne Michała Sitarskiego

Życie aktora to nieustanna praca nad sobą, ale i ze swoimi emocjami. Często my, jako odbiorcy, oceniamy jedynie efekt końcowy, lecz nie zastanawiamy się nad tym, jaki proces do tego doprowadził. Dlatego chciałybyśmy zaprosić Was na krótką rozmowę z Michałem Sitarskim, którego znamy m.in. z wielu ról dubbingowych czy chociażby seriali takich jak: Egzamin z życia czy BrzydUla 2. Aktor jest również głosem znanym z popularnej reklamy Telekomunikacji Polskiej – Rozum i Serce. Która rola była najważniejszą w jego życiu? W jaki sposób dokonuje ich selekcji i czy uważa, że dobry aktor to ten, który ukończył szkołę teatralną?

Zapowiedz siebie!

Jestem aktorem. Skończyłem krakowską szkołę teatralną bardzo dawno temu, w 2003 roku. Przez kilka lat byłem związany z Teatrem Powszechnym w Warszawie, a teraz po prostu jestem tzw. wolnym strzelcem.

Jak to się stało, że poszedłeś drogą aktorską?

Prawdę mówiąc – nie wiem. Nie pamiętam takiego przełomowego momentu, kiedy wpadłem na to, aby zostać aktorem. W rodzinie też nie mam nikogo kto miałby z tym środowiskiem styczność. Po prostu nie wyobrażałem sobie chyba, jako bardzo młody człowiek, że mogę spędzać 8 albo i więcej godzin za biurkiem, bo robiłem to będąc w liceum. Musiałem więc wymyślić coś, żeby tego nie robić dalej.

Czyli to był raczej taki impuls?

Czy ja wiem? Do tej pory, mimo że robię to tyle lat, sprawia mi to ciągle olbrzymią frajdę. Ja się świetnie przy tym bawię. Uważam, że jest to kwintesencja dobrego życia, żeby Twoja praca przynosiła ci jednocześnie radość. Wtedy jest dużo łatwiej funkcjonować.

Jesteś aktorem teatralnym, dubbingowym, grasz również w serialach. Jaka jest różnica w tych trzech obszarach działalności aktorskiej?

Jest to zupełnie coś innego. To są trzy kompletnie różne materie. W teatrze pracuje się przez 3 miesiące nad spektaklem. Zazwyczaj. Kiedyś tak było. Teraz często robi się to nieco szybciej. Reżyser zostawia aktorów po tych trzech miesiącach, a potem przyjeżdża raz na jakiś czas, aby zobaczyć jak to wszystko wygląda. Ja to porównuję do curlingu, tego sportu, gdzie się puszcza po lodzie taką kamienną kulę. Reżyser puszcza tę kulę, a potem wraca z miotełką, aby w razie czego poprawić coś w trajektorii, ale to już nie do końca ma wpływ na to co się dzieje. To jest jedna z różnic. Druga jest taka, że ma się kontakt z żywym widzem. I ta walka odbywa się w inny sposób. Niektórzy ludzie, przychodząc do teatru, czekają na to, aż coś się wydarzy. Trzeba im dać często dużo więcej energii z siebie. No i to też daje olbrzymi fan aktorowi – kontakt z publicznością. Ja to bardzo lubię! To jest takie energetyczne. Nieporównywalne z niczym. Praca na planie filmu czy serialu to znowu coś innego. Konkretna robota. Jeżeli teatr jest długim dystansem, to praca przy serialu jest sprintem. Trzeba być przygotowanym. Praca zaczyna się od wczesnych godzin porannych, za czym nie przepadam, ale niestety takie są realia. Dodatkowo kamera rejestruje zupełnie coś innego, niż oko widza w teatrze. To są inne środki wyrazu. A dubbing to już oddzielna, trzecia sprawa. Tam się idzie nie wiedząc co się będzie grało. To znaczy, z grubsza aktorzy to wiedzą, ale tekst dostajemy na bieżąco i czytamy to a vista. Mamy na ekranie wyświetlony tekst, widzi się postać, leci timecode. To jest trochę jak kuchnia fusion. Wszystko trzeba gotować naraz.

archiwum prywatne Michała Sitarskiego

Gdzie Ty się najlepiej odnajdujesz?

Uwielbiam grę w teatrze. Sprawia mi to olbrzymią frajdę. Czasem jak każdemu mi się nie chce, ale potem przysłowiowa szmata idzie w górę, tj. kurtyna i zapominam o tym wszystkim. To jest uskrzydlające, ale też wyczerpujące zajęcie. Jeżdżę z kilkoma spektaklami teraz po Polsce i w jednym z nich jestem przez 2,5 h na scenie. Jak zagram dwa takie spektakle jednego dnia, to czuję się jakbym przebiegł półmaraton. Ale jestem zadowolony.

Czy są jakieś ciemne strony pracy aktora?

Zdecydowanie tak. Wydaje mi się, że bycie aktorem to jest w pewnym sensie kontakt z własnymi emocjami, których na co dzień się nie używa, nie obnosi się z nimi. Ludzie się raczej od swoich emocji odcinają. Jako aktor, ze względu na pewną potrzebę bycia w gotowości, czyli potrzebę posiadania dostępu do tych emocji, one czasami wychodzą niezależnie od ciebie. Człowiek jest mniej opancerzony na życie. Mówię jak zwykle za siebie, ponieważ nie mogę mówić za innych aktorów. Wydaje mi się, że jestem dużo bardziej podatny na wiele rzeczy. Poza tym, nie jest fajne to, że się tak dużo podróżuje i mało czasu spędza się w domu. To jest i plus i minus tak naprawdę. Super jest pojechać gdzieś w nowe miejsce i poznać nowych ludzi, spędzić z nimi czas. Ale samo to przemieszczanie się może być męczące.

Była jakaś rola, która kosztowała Cię dużo emocji i pracy nad sobą?

Była, ale takie rzeczy zdarzają mi się w teatrze, kiedy trzeba przekroczyć swoje bariery. Raz udało mi się dostać rolę w teatrze, którą zawsze chciałem zagrać, czyli Fantazego w dramacie Fantazy. Zrobił to kiedyś w Teatrze Powszechnym Michał Zadara. Prawie bez żadnych skrótów. Ten spektakl trwał 4,5 godziny. I jako, że grałem Fantazego, przez 4,5 godziny mówiłem wierszem. Samo przyswojenie takiej ilości materiału nie stanowiło dla mnie problemu. Tym bardziej, że wszystko było pisane wierszem, więc to się łatwiej zapamiętuje. Natomiast ułożenie w tak trudnym tekście emocji, żeby to wszystko szło po sobie i jednocześnie, aby trzymać rytm… to było konkretne wyzwanie. Druga taka sytuacja miała miejsce, kiedy robiłem spektakl z Edytą Olszówką i Jackiem Braciakiem. To było Jakobi i Leidental, Hanocha Levina, który reżyserował Marcin Hycnar. Wtedy naprawdę musiałem przekroczyć swoje granice i pokonać swoje blokady. Co oczywiście zawsze jest na plus. Potem za Edytę weszła Kaśka Herman. W ogóle uwielbiałem ten spektakl grać i to chyba jeden z najlepszych spektakli jakie udało mi się zagrać w życiu. Im coś więcej kosztuje, tym później lepiej smakuje.

W związku z tym jest to ta rola, którą lubisz i cenisz najbardziej?

Nie, bo teraz bym pewnie zagrał to inaczej. Czy jest jakaś rola, którą najbardziej lubię? Nie! Po prostu granie sprawia mi frajdę, bo lubię przez chwilę nie być sobą. Oczywiście, w polskich realiach nie ma czegoś takiego jak w amerykańskim kinie kreacyjnym, że aktor jest obsadzany na przekór warunkom. U nas się obsadza aktorów po warunkach. Gruby gra grubego, chudy chudego, śmieszny śmiesznego, a smutny smutnego. A największym wyzwaniem dla aktora byłoby, gdyby dostał możliwość zagrania kogoś kompletnie spoza swojego emploi. Żeby mógł zbudować od podstaw coś, co mogłoby zaskoczyć jego samego. W tym sensie więc, odpowiadając na Wasze pytanie, to mam nadzieję, że ta rola, którą najbardziej polubię jest jeszcze przede mną.

Michał Sitarski stoi z zamkniętymi oczami. Ubrany w koszulkę, na głowie ma czapkę z daszkiem. W tle białe tło.
archiwum prywatne Michała Sitarskiego

A czujesz odpowiedzialność za to, co dajesz ludziom na scenie?

Nie. Ja nie jestem lekarzem. Jak źle zagram to nikogo nie zabiję. Natomiast istnieje coś takiego jak pewnego rodzaju etos. I chociaż może to nieskromnie zabrzmi, to naprawdę mam takie wrażenie, że jadąc gdzieś ze spektaklem, nawet tym komediowym, na który bilety często kosztują całkiem sporo pieniędzy, mam taką ambicję, aby zagrać najlepiej jak potrafię. Chcę zwrócić chociaż ze trzy dyszki tym ludziom. Naprawdę tak sobie myślę. Poza tym, jeżeli jedziemy do jakiegoś małego miasta, gdzie nawet nie ma teatru i gramy w sali widowiskowej, ludzie rzadko mają kontakt z teatrem. Nie wiem czy następnym razem zobaczą akurat mnie w jakimś spektaklu. A ja nie chciałbym ich zostawić z wrażeniem, że było tak sobie. Nie! Ja bym chciał, żeby zawsze było zajebiście. Poza tym, to jest sprzężenie zwrotne. Im lepszy jest spektakl, tym ja się lepiej czuję. A im ja się lepiej czuję, tym lepszy jest spektakl.

Co sprawia, że decydujesz się na rolę albo ją odrzucasz? Czy zwracasz uwagę na scenariusz? Jaki powinien on być?

Tak naprawdę, jeśli mam być szczery, nie mam aż tak dużo propozycji, aby przebierać jak w ulęgałkach. Stąd też mnogość różnych zajęć i różnych pól, na których się eksploatuję. Nie lubię siedzieć bez ruchu. Tak naprawdę wszystko się rozbija o scenariusz. Musiałby być on naprawdę, naprawdę zły, żebym kategorycznie nie chciał wziąć w tym udziału. Zbieram punkciki doświadczenia. Każda praca uczy mnie czegoś nowego. Poznaję nowych ludzi. Rozwijam się. To jest też niesamowite, że poprzez to, że pracujemy (mówię o aktorach) zapamiętując tekst itd., cały czas konfrontując się z nowymi rzeczami, nie dochodzi do pewnego rodzaju stagnacji. W związku z czym, wiem, że to zabrzmi idiotycznie, mam cały czas wrażenie, że jestem ciągle młody. Serio!

A tak odnośnie Twoich zajęć dodatkowych, Ty też sobie muzykujesz…

Tak. Muzykuję sobie. Teraz jestem w fazie regresu, ale zamierzam do tego wrócić. Muzykuję i poza tym staram się dużo ruszać. Dlatego, że tak jak już powiedziałem, gram 2,5 godzinny spektakl, który wymaga ode mnie naprawdę znośnej sprawności. Więc staram się dbać o ciało, które nosi mój mózg. Jest to dla mnie dosyć istotne i wydaje mi się, że w ogóle niezależnie od zawodu, który się wykonuje, człowiek się czuje lepiej sam ze sobą jak się rusza. Jesteśmy zaprogramowani na to, aby się ruszać, a nie żeby siedzieć.

Czy uważasz, że taka odskocznia jest potrzebna aktorowi?

Taka odskocznia jest każdemu potrzebna. Ja uważam, że każdy powinien mieć jakąś pasję czy hobby. Coś co jest kompletnie przeciwne do tego, czym zajmuje się na co dzień. To sprawia, że można naprawdę odpocząć. Po czym wrócić z pasją do tego co jest twoją pracą. Znaleźć w sobie przeciwwagę.

Michał Sitarski ubrany w czarną koszulkę. Na głowie ma czapkę z daszkiem. Ma lekko przymrużone oczy.
archiwum prywatne Michała Sitarskiego

A gdybyś spotkał młodego aktora i zapytałby Cię na co uważać. Co byś wskazał?

Powiedziałbym mu, żeby pamiętał, że czas nie stoi w miejscu. Żeby był otwarty na rzeczy, które są dla niego obce, ale też był czujny, odważny oraz dbał o siebie. I aby sobie zostawił margines nieufności.

Czy uważasz, że dobry aktor powinien skończyć szkołę teatralną?

Niekoniecznie. Przykładów aktorów, którzy szkoły teatralnej nie skończyli jest wiele na świecie. Zresztą, szkoła teatralna jest nieco archaiczna. Wychowuje do grania w teatrze, tak też się nazywa. Teraz w Warszawie i Krakowie jest Akademia Teatralna. Natomiast dzisiaj, w XXI wieku, to czym aktorzy się zajmują na co dzień, to nie są rzeczy stricte teatralne. A i sam teatr też już się zmienił. Nie wiem co prawda jak teraz wygląda system nauczania w szkole teatralnej, ale był nieco archaiczny kiedy ja tam studiowałem. Przygotowywał mnie do czegoś innego, a wejście w zawód to było jeszcze coś innego. Więc nie. Wydaje mi się, że nie to powinno być kryterium tego kto jest dobrym aktorem. Czy ma papier czy nie. Kryterium powinno być to czy działa, czy uruchamia cię. Oczywiście można się nauczyć podstaw. Tak jak nie jesteś w stanie zagrać w szachy nie wiedząc, która figura jak się porusza. Trzeba więc mieć dykcję albo świadomość ciała itd. Umieć czytać tekst, czego też się człowiek z czasem uczy. Żeby nie grać wprost tego co tam jest napisane, tylko znaleźć swój motyw dla postaci. Nadrzędny w obrębie scen i całego scenariusza. To są rzeczy, których można się nauczyć. Takie stricte warsztatowe. Natomiast są ludzie, którzy są wybitni i prezentują poziom niedościgniony dla ludzi z dyplomem po szkole teatralnej. To jest kwestia daru. Niektórzy po prostu to mają, inni muszą ciężko pracować.

A nie uważasz, że jest stygmatyzacja osób, które nie ukończyły szkół teatralnych?

Oczywiście, że tak jest. To też działa trochę w obronie ludzi, którzy ukończyli szkołę, dostali się do niej. Ale dostać się do szkoły teatralnej to też jest olbrzymia loteria. Zdarzają się ludzie, którzy pomimo wszystko, świetnie sobie radzą, bo są po prostu zdolni.

Jeśli siedziałbyś w komisji w szkole teatralnej, na co zwracałbyś uwagę u kandydata?

Po pierwsze to jest straszna odpowiedzialność, po drugie nie chciałbym być pedagogiem. A po trzecie, myślę, że kierowałbym się intuicją. Ale nie chciałbym mieć takiego ciężaru na sobie, żeby decydować o czyimś życiu, bo to czy się ktoś dostanie do szkoły teatralnej czy nie, wpływa na jego życie diametralnie. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić co by było, gdybym się do tej szkoły teatralnej nie dostał. Poza tym to jest też bardzo stresogenne. Energia stresu, który się unosi podczas tego całego obrzędu jest porażająca. Wydaje mi się, że pewnego rodzaju wrażliwość jest kluczowa. Zarówno wśród adeptów tego zawodu, jak i ludzi, którzy się wokół tego wszystkiego poruszają. I jak stwierdzić w ciągu tej pół godziny, czy ktoś ma tę wrażliwość? Czy nie będzie tak, że przez pierwsze dwa lata będzie trafiał jak kulą w płot, a potem wypryśnie i okaże się, że jest genialny, tylko przez te pierwsze dwa lata nie potrafił sam ze sobą dojść do ładu. Dojrzeć do tego, zrozumieć siebie. Znam takie przypadki.

Michał Sitarski w czarnej koszuli. Za nim jasne tło.
archiwum prywatne Michała Sitarskiego

Czyli aktor tak jak psycholog? Aby grać, najpierw musi sam siebie zrozumieć?

No zrozumieć siebie to może trochę za dużo powiedziane. Bo jak można samego siebie zrozumieć? To jest zadanie właśnie dla psychologa. Natomiast na pewno trzeba coś tam w sobie ułożyć, uporządkować. Wiedzieć jak to wszystko u nas wygląda. Dlaczego reagujemy w taki, a nie inny sposób. Jakie mechanizmy zachodzą w nas samych. Bardzo też przydatne jest obserwowanie innych ludzi w sytuacjach kiedy – nie powinienem tego mówić – nie wiedzą, że są obserwowani. Uwielbiam patrzeć na ludzi jadąc pociągiem, kiedy ten zatrzymuje się na stacji. I ludzie czekają nie na ten pociąg, do którego ja wsiadam. Wtedy zachowują się tak, jakby tego pociągu zupełnie nie było i są totalnie sobą. Każdy się inaczej rusza, niesie w sobie inną energię. To jest wspaniałe tak patrzeć sobie i myśleć, że kurczę, ja bym tego w życiu tak nie wymyślił.

A często tak obserwujesz innych?

Bardzo to lubię. To jest świetna gra. Mam przyjaciela – Mariusza Zaniewskiego, z którym graliśmy kiedyś w szkole w Krakowie w taką grę, że podkładaliśmy głosy ludziom, którzy przechodzili po rynku, zastanawiając się co oni robią. Budowaliśmy im życiorysy nic o nich nie wiedząc. Super gra! Polecam!

Czy gdybyś cofnął się w przeszłość, to również zdecydowałbyś się na zawód aktora? Czy zastanowiłbyś się kilka razy?

Zastanowiłbym się ze dwa razy i wybrał ten sam zawód. Po prostu coś się dzieje w tym zawodzie przez cały czas. I to jest dla mnie najfantastyczniejsze. Cały czas jest zmiana i nowe wyzwania, zadania. Nie siedzę za biurkiem i nie wstukuję cyferek w klawiaturę, bo bym chyba zwariował. Nie chciałbym robić czegoś innego. Jestem szczęściarzem.

Czy chciałbyś coś na koniec przekazać naszym Czytelnikom?

Żyjcie z pasją. Jesteśmy tutaj tylko chwilę. Zamiast oglądać „Jaka to melodia?” lepiej wyjść na dwór. Zobaczyć jak zmienia się kolor liści na drzewie, pobawić się z kotem, spotkać z przyjaciółmi, poczytać jakąś naprawdę dobrą książkę, wypić lampkę dobrego wina, posłuchać dobrej muzyki. I przede wszystkim, nie denerwować się. Naprawdę. Ostatnio słyszałem zajebiste zdanie: Myśl pozytywnie, bo możesz myśleć tylko pozytywnie albo negatywnie. A po co nastawiać się źle? Ale do tego musi człowiek sam dojść.

Zachęcamy Was także do odwiedzenia Instagrama Michała.

Zobacz także inne rozmowy.