Natalia Przybysz w Krakowie – ogień na scenie i w ciele słuchacza

Mieliśmy się pobawić, że jesteśmy super tancerkami i tancerzami. Chociaż prawdę mówiąc, od pierwszych dźwięków nie było nas trzeba za bardzo do tego zachęcać. Kto przynajmniej raz był na koncercie Natalii Przybysz ten wie, że bycie częścią publiczności oznacza odpowiednie cardio zarówno dla ciała, jak i dla duszy. A jak wyglądało to wydarzenie w czwartek, 23 czerwca, w Hype Parku w Krakowie?

Zaczynam się od Miłości…

Gdy na scenę wkracza Natalia pojawia pewnego rodzaju spokój, ale i poczucie bezpieczeństwa, jedności. Z drugiej zaś strony rozpala się w nas miłość i wdzięczność. Potem do całego zestawu dołącza energia, której w takim wydaniu zdecydowanie brak nam na co dzień. Totalne wariactwo, wypełnione niesamowicie dobrymi wibracjami, szerokimi uśmiechami i zdartymi gardłami. Przez pierwsze utwory następuje rozkręcanie ciała i wyciszanie głowy. Gdy wszystko jest już tak jak trzeba, rozbrzmiały te dźwięki:

Wraz z tym utworem przyszła niesamowita ulga i poczucie wolności. Artystka wspominała, że napisała ją pod wpływem emocji, jakie poczuła podczas pandemii. Tymczasem wciąż potrzebujemy czegoś, co nas „karmi i leczy”. Dokładnie tak było tym razem. Kolejne utwory to już fala energii, silniejszej od wszystkiego, co można sobie wyobrazić czytając ten artykuł.

…to ja jestem Księżyc i Słońce!

Na koncercie wybrzmiało kilka piosenek z najnowszej płyty Natalii Przybysz „Zaczynam się od Miłości”, na której obecne są nigdy wcześniej niezaśpiewane teksty Kory. Dopełnieniem całości były również covery zespołu Maanam takie jak „Lipstick on the glass”, „Stoję, stoję, czuję się świetnie”, czy „Krakowski Spleen”. Pisząc o tym ostatnim, warto tu również wspomnieć o drugim Artyście, jaki pojawił się obok Natalii Przybysz, czyli Szymonie Prokopie. Chłopak poprosił Artystkę o to, aby wspólnie zaśpiewać z Nią właśnie „Krakowski Spleen”. Jak mu poszło? Sami zobaczcie!

Przy okazji, wpadajcie też na kanał Szymon, bo trochę się tam dzieje, a w przyszłości możemy spodziewać się całkiem dobrego wokalisty potrafiącego zrobić niesamowite show. Gdy zachęcał nas do śpiewania, nie dało się nie czekać wraz z nim „na wiatr co rozgoni ciemne, skłębione zasłony”.

Jeżeli myślicie, że to był koniec wrażeń – jesteście w błędzie. Skoro do tej pory czuć było ogień, pod koniec nastąpiła wręcz kumulacja naszych sił. To było połączenie energetyczne, które stopiło nas ze sobą (nie tylko ze względu na rzeczywistą temperaturę). Natalia wyśpiewała nam piosenki, za którymi się tęskni, m.in.: „Miód”, „Niebo”, „Ogień”, „Dzieci malarzy” czy „Ciepły wiatr”. Cała setlista sprawiła, że już kilka sekund po zakończeniu koncertu zaczynało się za nim tęsknić.

Hipnotyzujące emocje

Jeżeli tak jak my usłyszycie od kogoś, że podczas koncertu czuć to, co śpiewa i przekazuje Natalia Przybysz – uwierzcie w to. To Artystka totalna. Już podczas wyjścia na scenę wie po co na niej stoi. Ponadto to istna uczta dla uszu. Mimo podskoków, szalonego tańca i ciągłego użytkowania głosu, forma nie spada nawet na chwilę. I to nie tylko samej wokalistce, ale także towarzyszącym jej muzykom. Odbiór dźwięków był równie niesamowity. Słychać, że muzycy dużo i długo ze sobą grają. Wszystko ze sobą idealnie współgra i chociaż trudno w to uwierzyć, w przypadku tego zespołu w składzie: Jurek Zagórki, Mateusz Waśkiewicz, Pat Stawiński oraz Kuba Staruszkiewicz, dźwięki też mówią. A w świecie, gdzie za wieloma wokalistami stoi wyłącznie elektronika, jest to naprawdę miła odmiana. I to w jak najlepszym wydaniu.

To dopiero nasz drugi, chociaż z całą pewnością nie ostatni koncert wokalistki, na jaki się wybrałyśmy. Poprzedni był spokojniejszy, a może wręcz uspokajający. Oczyszczał tak jak ten, chociaż w zupełnie inny sposób. Podsumowując – wyszalało się ciało, głowa. Energia została naładowana, gardło zdarte, a mięśnie miały niemały trening. Czy potrzeba więcej słów, aby opisać naprawdę doskonały koncert?