Prawdziwe oblicze diw i amantów z XX wieku – wywiad z Paulą Apanowicz, autorką książki „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood”

fot. Świebodzka Foto

Mimo upływu czasu, wciąż podziwiamy wielkich artystów i artystki minionych lat. Zachwyca nas ich uroda, talent, a dorobek artystyczny często wpisywany jest na listę światowych dzieł sztuki. Jednak czy rzeczywiście takie postaci jak Charlie Chaplin, Marlene Dietrich, Elizabeth Taylor czy Robert Mitchum to dobre wzorce do naśladowanie dla młodych pokoleń i współczesnych artystów? W swojej najnowszej książce „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood”, Paula Apanowicz rozwiewa mity związane z wielkimi nazwiskami. Dlaczego postanowiła podzielić się swoją wiedzą z Czytelnikami i Czytelniczkami? I czy gwiazdy z pierwszej połowy XX wieku poradziłyby sobie równie dobrze w czasach social mediów?

Zapowiedz siebie!

Mam na imię Paula i od najmłodszych lat uwielbiałam czytać, co w połączeniu z bujną wyobraźnią skłaniało mnie do zapisywania różnych przemyśleń i podejmowania próby snucia historii. Już jako dziecko pisałam opowiadania i wiersze do przysłowiowej szuflady. Obecnie zajmuję się pisaniem zawodowo – jako autorka i dziennikarka publikuję u licznych wydawców m.in. Polska Press, Ringier Axel Springer Polska czy Burda Media Polska, na łamach czasopisma „Świat Wiedzy Historia” i Damosfera.pl. Moje artykuły pojawiały się również w tygodniku „Polityka”. Jako wolontariuszka wspierająca działania na rzecz dobra zwierząt piszę też dla wydawanego przez Fundację Viva! magazynu „Vege”. Specjalizuję się w tekstach z zakresu historii, kultury, mody, lifestyle i biografii dawnych gwiazd kina. Stare kino to moja największa pasja. W szczególności cenię twórczość Alfreda Hitchcocka, co skłoniło mnie do założenia bloga Blondynka Hitchcocka. Połączenie moich zainteresowań literackich z filmowymi zaowocowało wydaniem w 2021 roku wraz z redakcją portalu OldCamera.pl książki zbiorowej „Twarze i Maski. Ostatni wielcy kochankowie kina”. 16 kwietnia 2024 roku premierę miała natomiast moja samodzielna książka „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood” będąca rezultatem wieloletniej współpracy z serwisem historycznym Histmag.org. Z wykształcenia jestem filozofką, a na co dzień – chodzącą z głową w chmurach, najlepiej w zielonych alejkach i przy dźwiękach metalu, kocią mamą, która wciąż stara się zrozumieć samą siebie.

Skąd u Ciebie zainteresowanie postaciami, które znalazły się w Twojej książce „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood”?

Od wielu lat jestem zakochana w starym kinie i mam wrażenie, że z wzajemnością :). Filmy nieme, czarno-białe, europejskie czy azjatyckie klasyki – wiele z nich podbiło moje serce nie tylko za sprawą wyjątkowego klimatu, który bije od niemal stuletnich produkcji, ale też ogromnej kreatywności ówczesnych twórców dbających tak samo o poruszający scenariusz, co nowatorstwo środków wyrazu. Mam wrażenie, że ograniczenia związane z kwestiami technicznymi tym bardziej pobudzały ich wyobraźnię i ciężką pracę, a to owocowało wybitnymi dziełami. Uwielbiam ponadto śledzić rozwój X muzy, obserwować gigantyczny przeskok między pierwszymi „ruchomymi obrazami” a dzisiejszymi superprodukcjami, wiedzieć, jak to wszystko się zaczęło.

fot. Świebodzka Foto

Szczególnym sentymentem darzę natomiast złotą erę Hollywood, czyli okres, w którym powstawały najlepsze dzieła amerykańskiej kinematografii z gwiazdami totalnymi w obsadzie, które często grały nie tylko na planie, ale też na co dzień, kreując swój mit. Zdarzało się, że diwy i amanci starego kina skrywali pod wyidealizowaną maską trudne doświadczenia, miłosne rozterki, frustracje bądź równie wielkie nadzieje. To fascynuje mnie najmocniej – odkrywanie ich nieoczywistych tajemnic, które zbliżają niegdyś znajdujących się na firmamencie artystów do przeciętnych ludzi. W książce starałam się zestawić najciekawsze biografie gwiazd klasycznego Hollywood, które same mną poruszyły i dla których za wspólny mianownik obrałam kontrowersyjne losy. Nie od dziś wiadomo, że skandal przyciąga uwagę, ale w przypadku bohaterów mojej publikacji zwykle kryło się za nim drugie dno, niekiedy naznaczone tragedią. Te historie nie są oczywiste i warto o nich przypominać z empatycznej, ale nie wybielającej perspektywy – ukazującej złożone kulisy sławy.

Jak myślisz, czy gdyby Marlene Dietrich, Elizabeth Taylor czy Robert Mitchum żyli w dzisiejszych czasach, osiągnęliby równie wiele?

To zależy. Może zacznę od końca – Robert Mitchum z pewnością odnalazłby się we współczesnym kinie. Wyróżniał go realistyczny, niewymuszony styl gry. Był bardzo autentyczny, otwarcie mówił o hipokryzji fabryki snów i nie gwiazdorzył. Jestem przekonana, że obecni widzowie uwielbialiby go równie mocno, co ci sprzed kilkudziesięciu lat. Elizabeth Taylor kreowała natomiast silne, wyraziste bohaterki, często wyzwolone spod wpływu męskiej władzy. Wpasowałoby się to w dzisiejszy nurt feministyczny kina i wierzę, że Liz w dalszym ciągu pozostawałaby jego wielką gwiazdą. Nieco inaczej sprawa wygląda z Marlene Dietrich. Mam nadzieję, że jej wielki talent – zarówno aktorski, jak i wokalny, zwyczajnie by się obronił, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że jej kariera nie nabrałaby we współczesnym świecie takiego rozmachu. Kluczem sukcesu Dietrich było bowiem przełamywanie konwenansów. To ona po raz pierwszy pocałowała drugą kobietę na wielkim ekranie, ona zakładała męski frak i cylinder, jednocześnie kipiąc seksapilem i ona spopularyzowała naked dress. Dziś żadna z tych rzeczy nie wydaje nam się czymś wyjątkowym, ale na początku XX wieku przyniosła gwieździe tylu samo miłośników, co krytyków wyznających tradycyjne wartości, a w konsekwencji rozpoznawalność. W obecnym świecie ciężko jest już znaleźć pole dla zszokowania publiczności. Widzieliśmy niemal wszystko. Przy całym moim uwielbieniu dla Marlene muszę stwierdzić, że mogłaby mieć problem.

fot. Świebodzka Foto

Jednym z przesłań, płynących z Twojej książki jest to, że ocenianie książki po okładce to jedno z najgorszych kryteriów. Czy gdyby w dawnych czasach istniały media społecznościowe, tamtejszym gwiazdom byłoby łatwiej pokazać swoje prawdziwe ja? A może byłby to początek końca ich kariery?

Media społecznościowe z pewnością umożliwiłyby im docieranie z własnymi oświadczeniami po wybuchu głośnego skandalu do szerszego grona odbiorców, ale z drugiej strony wykorzystywane na wzór współczesnych celebrytów, okradałyby moich bohaterów z prywatności. I tu dochodzimy do sedna problemu – wiele gwiazd złotej ery Hollywood zbudowało własną legendę na świadomym zatajaniu niewygodnych faktów lub tajemniczości. Świetnym przykładem jest mit wykreowany wokół postaci Marlene Dietrich, który opierał się na niedostępności i pociągającej tajemniczości artystki. Ona sama nie chciała pokazywać swojej prawdziwej twarzy, a nieustannie kreować postać femme fatale – tak samo na ekranie, co w życiu prywatnym. Platformy internetowe mogłyby zrujnować jej legendę. To samo dotyczyłoby wielu innych aktorek tamtych czasów, których pełne niedopowiedzeń losy intrygowały widzów m.in. ukrywającej rzeczywisty wiek i stan cywilny Mae West bądź porzucającej kino u szczytu sławy Grety Garbo. Myślę, że w świecie social mediów odnalazłyby się natomiast Joan Crawford i Jayne Mansfield, które wprost rozkoszowały się rozgłosem i świadomie tworzyły wyidealizowany wizerunek kłócący się z ich rzeczywistymi osobami. Z pewnością ich konta byłyby przepełnione wyretuszowanymi zdjęciami, a komentarze obserwatorów nie pozostałyby bez odpowiedzi. Popularne platformy typu Instagram czy TikTok nie stałyby się jednak środkiem do ukazania ich prawdziwego ja, a jednym z mechanizmów napędzających ich sławę i podtrzymujących wyobrażenie reszty świata o pozornie idealnym życiu tych aktorek. To zbliżyłoby je do wielu obecnych celebrytek, które działają w podobny sposób.

Historia której gwiazdy zainspirowała Cię do napisania tej książki?

Były to losy Tallulah Bankhead. Kilka lat temu, gdy współpracowałam z portalem filmowym OldCamera, miałam okazję napisać jej krótki życiorys. Potem zaczęłam doczytywać jeszcze więcej na temat gwiazdy, coraz bardziej zagłębiać się w jej historię, odczuwając wielką fascynację. Wypełnione skandalami, ale też wymagającymi doświadczeniami życie aktorki zrodziło we mnie pomysł na książkę, której bohaterami byłyby właśnie kontrowersyjne gwiazdy ówczesnego Hollywood. Rozdział o Tallulah powstał jako pierwszy. Od początku nie szukałam w tej publikacji sensacji. Pozostali bohaterowie – podobnie jak Bankhead, wiedli oburzające w wielu kręgach życie, ale byli też naznaczeni tragedią i to właśnie ten kontrast wzbudził moje zainteresowanie.

fot. Świebodzka Foto

Opisywane przez Ciebie historie gwiazd Hollywood nie należą do najłatwiejszych. O czym myślałaś, gdy przekazywałaś Czytelnikom ich losy? Identyfikowałaś się z nimi?

Chciałam przede wszystkim pokazać, że nic nie jest wyłącznie białe lub czarne. Osoby znajdujące się na świeczniku bardzo często padają ofiarami krzywdzących i niesprawiedliwych opinii. Zdaje się, że jako ludzkość lubimy wypowiadać się na temat sławnych ludzi, bo wydaje nam się, że pozostaniemy bezkarni, nie mówimy im przecież tego „w twarz”. Z drugiej strony wielu celebrytów gloryfikujemy, co potrafi być równie szkodliwe społecznie. Nic nie jest oczywiste, a natura człowieka pozostaje skomplikowana, złożona zarówno ze zła, jak i dobra. Mówię o tym z nadzieją na przewagę tego drugiego. Pragnęłam, aby Czytelnicy dostrzegli w pojawiających się na kartach mojej książki gwiazdach zwykłych ludzi, którzy mimo większych możliwości, pieniędzy i luksusów byli także pełni sprzeczności, doświadczali tych samych emocji, rozczarowań, euforii czy porażek, w dzieciństwie często nie mieli łatwo, a w życiu dorosłym popełniali błędy. Zwykle ich publiczny wizerunek kłócił się z prywatnym portretem, który odsłaniał zakłamanie Hollywood i całego systemu gwiazd. Czy identyfikowałam się z nimi? Jako wrażliwej osobie, która mimo młodego wieku przeszła w życiu wiele, zdarzało mi się to – zwłaszcza w kontekście wyjątkowo uczuciowej natury Elizabeth Taylor.

Unikasz oceniania życiorysów gwiazd, o których pisałaś. Czy łatwo Ci było zachować obiektywizm?

Absolutnie nie! Wciąż zresztą nie jestem pewna, czy mi się to udało. Sądzę, że nie istnieje coś takiego jak stuprocentowy obiektywizm. Jesteśmy tylko ludźmi, kierują nami wszechstronne reakcje, w tym emocje, które oczywiście pojawiają się w trakcie odkrywania często kontrowersyjnych losów żyjących przed laty artystów. Według mnie każdy twórca, chcąc nie chcąc, przemyca do swego utworu cząstkę siebie. Już sam dobór źródeł czy wymienianych faktów z życia przedstawianej gwiazdy stanowi subiektywny wybór autora. W literaturze faktu i historycznej z reguły dążymy do zbliżenia się jak najbardziej w stronę obiektywizmu, ale mimo wszystko zawsze przemknie się pewna interpretacja opisywanego zdarzenia. Prawdziwa trudność rodzi się wtedy, gdy prywatnie pozostajemy fanem czyjejś twórczości, a osoba ta według relacji świadków miała być istnym tyranem. Najwięcej problemów tego pokroju sprawił mi ponad 50-stronnicowy rozdział o Charliem Chaplinie. Uwielbiam jego komedie! Zawsze, gdy mam gorszy nastrój, włączam sobie którąś z jego krótkometrażówek. Wiele współczucia budzi we mnie jego przerażające dzieciństwo wypełnione biedą i samotnością. Z drugiej strony jako gwiazdor oglądał się za bardzo młodymi dziewczynami. I to nie w granicy do 25. roku życia jak ma w zwyczaju Leonardo DiCaprio, ale nawet… poniżej 15 lat! Czy Chaplin był pedofilem? Myślę, że dziś nie mielibyśmy wątpliwości przy udzielaniu odpowiedzi na to pytanie. W książce starałam się ukazać jego dwa – jasne oraz mroczne – oblicza.

fot. Świebodzka Foto

Gdybyś miała szansę poznać jednego z opisywanych przez siebie celebrytów, kto by to był i dlaczego?

To naprawdę trudne pytanie! Wzdycham skrycie do ekranowych bohaterek Marlene Dietrich i Joan Crawford (w tajemnicy przed moim partnerem :)), ale gdybym miała wybrać gwiazdę, z którą mogłabym przegadać długie godziny, byłaby to Jayne Mansfield. Pod wykreowaną przez nią maską aferzystki i kokietki skrywała się wyjątkowo bystra i ciekawa osoba. Mówiła w kilku językach, była świetna z matematyki, grała na licznych instrumentach i potrafiła dobrze śpiewać. Trudno nam w to uwierzyć wspominając jej skandale oraz wiele ekranowych ról stereotypowych blondynek, ale prywatny portret Jayne był zupełnie inny. Skrywał trochę pogubionego przez głód sławy, ale z pewnością wartościowego człowieka. Myślę, że mogłybyśmy rozmawiać bez końca, mamy ze sobą trochę wspólnego. Tak samo jak aktorka interesuję się literaturą piękną i filozofią. Nawet jej ulubiony filozof – Michel de Montaigne, pozostawał w obszarze moich największych naukowych zainteresowań obok Friedricha Nietzschego w czasie studiów filozoficznych. Zadałabym jej w końcu pytanie, które od dziesięcioleci nurtuje biografów: „czy faktycznie była wyznawczynią laveyańskiego satanizmu, czy może chciała w ten sposób zwrócić na siebie uwagę w obliczu kryzysu w karierze?”. W moim wyobrażeniu spotkania z Jayne zamówiona przez nas kawa stygnie na stoliku, lody pod wpływem czasu topnieją w pucharku, a my rozmawiamy, rozmawiamy i… nie widać tego końca!

Gwiazdy, o których pisałaś marzyły o wielkim sukcesie. A o czym marzy Paula Apanowicz w kontekście swojej książki?

Moim największym marzeniem jest, aby osoby do tej pory stroniące od klasyków kina tylko przez wzgląd na ich archaiczność dały szansę „Największym skandalistom złotej ery Hollywood”. Być może po lekturze, w której poświęcam sporo miejsca na wspomnienie kultowych dzieł amerykańskiej kinematografii, ktoś zdecyduje się obejrzeć którąś ze wspomnianych produkcji? Kto wie, może będzie to początek jego przygody ze starym kinem? Ja również przez wiele lat wzbraniałam się przed produkcjami mającymi swoją premierę w XX wieku, ale gdy pewnego dnia przełamałam filmową rutynę seansem „Psychozy” Alfreda Hitchcocka z 1960 roku, wpadłam po uszy. Chciałabym, aby moja książka zainspirowała Czytelników do odkrywania tajemnic X muzy, przeszłości kina, zarówno za sprawą filmów, jak i historii dawnych gwiazd. Nie ma lepszej nagrody dla pisarza niż zainteresowanie Odbiorców.

fot. Świebodzka Foto

Chciałabyś na koniec przekazać coś naszym Czytelniczkom i Czytelnikom?

Literatura przez wieki łączyła ludzi choćby poprzez listy i komentowała aktualną sytuację społeczno-polityczną. W końcu dawała zrozumienie i ukojenie dla wielu wewnętrznych rozterek. Jeśli zatem odczuwasz potrzebę pisania, nie wzbraniaj się przed tym. Nie obawiaj się krytyki innych, pozwól wylać się emocjom i wyobraźni z Ciebie, jeśli czujesz, że masz coś wartościowego do przekazania. Każdy Twój utwór – niezależnie od długości, drobnych pomyłek interpunkcyjnych lub formy czyni Cię artystą. Są dwie drogi: albo stanie się on dla Ciebie spowiedzią przed samym sobą i pozwoli rozładować emocje czy spojrzeć z dystansu na wiele spraw, albo, jeśli otworzysz się na Czytelników, być może kogoś zainspiruje, zachęci do głębszego namysłu. Mój przyjaciel ze studiów powiedział mi kiedyś: „artystą się bywa, a nie jest”. W każdym momencie, gdy dana osoba chwyta za notatnik i ołówek lub zapełnia plik tekstowy w laptopie, zamieniając własne lęki, pragnienia czy po prostu wyobrażenia w słowa, jest przez chwilę artystą. I w tym właśnie momencie świat staje się piękniejszy. Słowo użyte w dobrej intencji i z szacunkiem do innych ma niezwykłą moc, która potrafi obudzić w nas to, co najlepsze.

Zapraszamy Was serdecznie do przeczytania publikacji „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood” oraz do zaobserwowania Pauli Apanowicz na Instagramie i Facebooku.

Zobacz także inne Rozmowy.