Władczyni pióra na „Pakistańskim weselu” – wywiad z Mają Klemp

Maja Klemp
fot. CLStudio.eu

Maja Klemp to kobieta, o której już niebawem może być naprawdę głośno. Wszystko za sprawą książki „Pakistańskie wesele”. Maję możecie też kojarzyć z bloga Miłość w czasach strefowych, gdzie opowiada o swojej miłości do pakistańskiego Księcia, a także zabiera swoich Czytelników w przeróżne zakątki świata. Natomiast sama o sobie mówi wprost – Chcę być pisarką! I wszystko wskazuje na to, że już niedługo właśnie takim mianem będziemy mogli ją określić.

Zapowiedz siebie!

Kapryśna despotka, czarująca (mam nadzieję) neurotyczka, cyniczna romantyczka, egocentryczna wiedźma. Wszystko co najlepsze po prostu. A tak poza tym… Kochająca córka i wnuczka, dobra przyjaciółka i beznadziejna żona. Autorka bloga (ale nie blogerka!) o miłości i determinacji. Wierzę w magię, syreny i dżiny. Najbardziej przerażają mnie zwyczajność i nuda.

Twój blog nosi nazwę Miłość w czasach strefowych. Czy właśnie w ten sposób patrzysz na miłość? Jak na coś, co może pokonać wszystkie przeszkody?

Nie, nie patrzę w ten sposób na miłość, ponieważ uważam, że pewne podziały są niemożliwe do przeskoczenia i nie jest tak, że prawdziwa miłość zwycięża wszystko. Na przykład uważam, że miłość ponad różnice językowe, jeśli ktoś nie mówi tym samym językiem co my, jest niemożliwa. Jednak to wynika też z tego, czego akurat ja szukam w miłości. Bardziej niż jakieś mityczne porozumienie dusz, czy podobny nonsens, interesuje mnie partnerstwo intelektualne. Z tego samego względu nie potrafiłabym być z facetem, który jest dużo głupszy ode mnie, a ciężko to zweryfikować, jeśli nie mówimy tym samym językiem.

archiwum prywatne Mai

Mimo że obydwoje mówimy po angielsku dość dobrze, czasami nadal bardzo brakuje mi tego, że mój mąż i ja nie mówimy tym samym językiem ojczystym, nie wychowaliśmy się na tych samych filmach i tych samych piosenkach. Wydaje mi się, że im więcej mamy takich wspólnych referencji kulturowych w związku, tym lepiej. Nie znaczy to jednak, że jeśli się z tym nie „urodziliśmy” i nie wychowaliśmy, to nie mamy szans. Mówi się, że człowiek uczy się przez całe życie i to częściowo prawda – na pewno przez całe życie mamy możliwości poznawania i próbowania czegoś nowego. Wystarczy chcieć z nich skorzystać. W moim związku jest dużo nauki – dzięki temu, że edukujemy się nawzajem w zakresie własnych kultur, pomagamy sobie wzajemnie zrozumieć żarty, które nas śmieszą ze względu na kontekst kulturowy, lub językowy, sprawia, że nie tylko jesteśmy bogatsi o tę nową wiedzę. Im większe jest nasze wspólne „terytorium kulturowe”, tym mocniejsi jesteśmy jako związek. Tworzymy razem coś bardzo indywidualnego i wyjątkowego, co zdecydowanie nas scala. O ile jednak ten aspekt różnic kulturowo-językowych jest jak najbardziej do nadrobienia, to są też w miłości rzeczy, których nie da się przeskoczyć. Albo wręcz nie powinno się tego robić.

Przykładowo, uważam, że gdyby jego rodzina mnie całkowicie nie zaakceptowała albo gdyby moja rodzina powiedziała „Chyba oszalałaś, nie ma mowy. Albo my albo on”, to miłość raczej nie byłaby tego warta. Nie z tego względu, że miłość nie jest fantastyczna, ale to nie jest tak, że ludzie są sobie przeznaczeni. To jest kwestia fascynacji, tego, że lubimy spędzać ze sobą czas – brzmi to dosyć pragmatycznie, ale też nie jestem zwolenniczką teorii połówek pomarańczy i tym podobnych. Prędzej jajecznicy. W każdym razie uważam, że nie jest warto zostawiać za sobą wszystko, palić wszystkie mosty dla jednej osoby, której tak naprawdę do końca, w tym okresie zadurzenia, nie znamy, dopiero ją poznajemy. I znam wiele takich par (już nie-par), które odwróciły się od rodziny, znajomych, zamknęły się w takiej bańce, która w pewnym momencie pękła. Oni znowu zobaczyli, że są w świecie zewnętrznym, w którym nie mają już znajomych, ponieważ wcześniej ich odrzucili, bo znajomi nie akceptowali partnera. Nie tylko ze względu na to, że partner był na przykład innej narodowości, czy wyznania – z jakichkolwiek powodów. Może po prostu był beznadziejny i przyjaciele starali się uchronić daną osobę. I nagle związek szlag trafił, znajomi odeszli i taka osoba jest zupełnie sama. Więc miłość na przekór strefom czasowym, różnicom kulturowym jak najbardziej, miłość na przekór wszystkiemu i wszystkim – absolutnie nie. Miłość powinna budować i dawać, nie niszczyć i zabierać.

A dlaczego właśnie taka nazwa bloga?

Bardzo długo myślałam o nazwie. Miał być po prostu Galimatias, ale to było za mało oczywiste. Musiało być coś chwytliwego. Zdecydowanie podczas naszego związku, zwłaszcza tej dłuższej części, która odbywała się na odległość, zwiedziliśmy indywidualnie cały szmat świata. On z Pakistanu, ja z Polski. Poznaliśmy się w Walii. W międzyczasie te wszystkie inne kraje. Koniec końców mieszkamy w Stanach Zjednoczonych.  Podczas tego związku na odległość, szczególnie jak ja, na przykład, byłam na innym kontynencie, strefy czasowe trochę dały nam się we znaki. No bo jednak w Japonii inna godzina, w Wielkiej Brytanii inna. Te strefy czasowe tak mi trochę chodziły po głowie.

Maja Klemp
fot. Robert Sikorski

A poza tym miałam zakodowane, że każdy wielki pisarz powinien być skromny i na początku swojej twórczości oddać hołd swoim poprzednikom. Ja wybrałam sobie Márqueza. Ale naprawdę! Nie śmiejcie się! Mamy Adama Mickiewicza, Pana Tadeusza i pierwsze co, to zanim odda hołd swojej ojczyźnie, czy Najświętszej Marii Pannie, to najpierw oddaje hołd Kochanowskiemu. Tak jest!

Jakie stereotypy na temat Twojego męża oraz związku słyszysz najczęściej?

Wydaje mi się, że największym stereotypem jest to, jak “oni”, jako ogół pakistańskiej płci męskiej, traktują, według nas, kobiety. To znaczy, że mąż decyduje o tym co mi wolno, jak mogę się ubierać, czy mogę gdzieś iść, czy mogę pić alkohol. Ogólnie stereotyp ubezwłasnowolnienia, że stałam się własnością mojego męża i to na pewno nie może być tak, że to ja decyduję co mój mąż ubiera i co mu wolno a co nie (śmiech). Ludziom jest naprawdę ciężko uwierzyć, że nawet nie wyjeżdżając z Pakistanu na Zachód – bo to częsty argument, że Książę może jest Pakistańczykiem, ale zeuropeizowanym – mój mąż i tak miałby bardzo liberalne, feministyczne poglądy. Tak! Mój mąż-muzułmanin jest feministą! On po prostu wychował się w rodzinie, w której szacunek do kobiet był czymś bardziej niż oczywistym.  To właściwie kobiety były bardziej charyzmatyczne w jego rodzinie i tak do tej pory zostało. Jego mama ma dużo więcej do powiedzenia niż jego tata. Chyba się tego nauczył i szukał też podobnej kobiety dla siebie (śmiech).

archiwum prywatne Mai

Kolejny stereotyp to oczywiście, że wszyscy z Pakistanu muszą być praktykującymi muzułmanami. Co nie jest prawdą. I nam wszystkim też się wydaje, że Pakistan to jest taki zacofany kraj, w którym na pewno nie ma ludzi takich jak my. Owszem, istnieje to oblicze biednego, zacofanego Pakistanu, ale z drugiej strony są ludzie, którzy imprezują lepiej niż u nas, mają lepszy sprzęt, lepsze fundusze na to imprezowanie. Są bardziej zachodni niż Polacy. Jest sporo dziewczyn i facetów, którzy zachowują się tak samo jak u nas. Chodzą na randki, urywają się ze szkoły… I owszem, to nie jest  łatwe w takim kraju, w którym jednak są wzmożone kontrole policji. Jest  to ryzyko ataków terrorystycznych, ale oni to i tak robią, więc w sumie są większymi buntownikami niż my.

Tak samo jest z muzyką. Kawałki z Coke Studio (taki program telewizyjny, w którym zaprasza się największe gwiazdy różnych gatunków muzycznych do współpracy)– no przecież to jest muzyka na światowym poziomie. I kto by pomyślał, że w Pakistanie najpopularniejszą muzyką jest teraz rock.

Wydaje mi się, że to są właśnie te najczęściej pojawiające się stereotypy jeśli chodzi o Pakistan i jego mieszkańców – zacofany, mocno religijny i szowinistyczny. Czyli tak w sumie jak w Polsce.

A często spotykasz się, na przykład ze strony znajomych, z takim stereotypowym podejściem?

Maja Klemp
archiwum prywatne Mai

Ze strony najbliższych znajomych nie, tak samo ze strony bliskich znajomych rodziców. Natomiast trochę dalsi (znajomi rodziców, bo moi chyba wykształcili już jakiś instynkt samozachowawczy), jak tylko dowiedzieli się, że wychodzę za mąż za Pakistańczyka, że to nie jest tylko krótki romans studencki, od razu wywęszyli skandal. „Ale jak wy możecie na to pozwolić, przecież on ją gdzieś wywiezie, wy się nie boicie, jak w ogóle tak możecie, przecież jej szkoda”. A zauważcie, że ci ludzie nie mieli żadnego wpływu na moje życie. Nie mieli żadnego interesu w tym, żeby mi mówić co mam z tym SWOIM życiem robić. W ogóle nie mieli prawa się w to wtrącać. Ale nagle wszyscy chcieli się spotkać z moimi rodzicami. Wszyscy plotkowali na temat mojego życia małżeńskiego i nie tylko. I od tamtej pory często dzwonią mimo że nie utrzymywali kontaktu z moimi rodzicami przez lata, ale odkąd wyszłam za Pakistańczyka, no to może jakieś świeże ploteczki – może jednak zaczął ją bić, może się rozwodzi, nie rozeszła się jeszcze… ?

Wiemy, że w ostatnim czasie spotkałaś się także z negatywnymi, a wręcz obraźliwymi komentarzami w Internecie na temat Twojego związku z Księciem…

Zakładając bloga liczyłam się z tym, że hejt się prędzej czy później pojawi. Na początku nawet byłam nieco rozżalona jego brakiem. Sytuacja zmieniła się, kiedy stałam się bardziej „medialna”. Teoretycznie wywiad na portalu internetowym i występ w telewizji śniadaniowej (zaraz po biednej krówce) to nie jest żaden fejm, ale widać wystarczyło, żeby przyciągnąć kilka trolli na krzyż. Ogólnie, jeśli w jakikolwiek sposób eksponujemy się w przestrzeni publicznej, a już zwłaszcza w kontekście niestandardowego wyboru życia i partnera, musimy się liczyć z tym, że trochę oszołomów się znajdzie. Cena sławy – nawet takiej w rozmiarze ledwo widocznym pod mikroskopem.

Maja Klemp
fot. CLStudio.eu

Niepokoi mnie natomiast coś innego – nawet nie będąc znana, nie prowadząc bloga, po prostu egzystując sobie w Internecie – bo konto na Facebooku ma bardzo dużo osób, ja również – byłam narażona na to, że człowiek, którego kompletnie nie znam, napisze do mnie, wyzwie mnie i mojego faceta, a następnie natychmiast mnie zablokuje, żebym nie mogła mu kąśliwie na owe wyzwiska odpowiedzieć. W żaden sposób nie prowokowałam takich sytuacji – nie wysyłałam przecież obcemu facetowi mojego zdjęcia z mężem. Nie mam ludzi o tego typu poglądach w znajomych (chociaż może mam, tylko siedzą cicho). Ten człowiek sam mnie wyszukał, zobaczył moje zdjęcia i zaczął mnie obrażać. W żaden sposób przeze mnie nie zaczepiony.

Tak samo nie pcham się nigdzie z moimi poglądami dotyczącymi osób LGBT, mimo że są one bardzo zdefiniowane. Uważam jednak, że tak długo jak nikt mnie o nie nie pyta, nie powinnam wypowiadać się na ten temat, tylko dlatego, że to jest w tym momencie medialne. Ale rozumiecie to? Że nie narzucając się ze swoimi poglądami, nie eksponując ich w żaden sposób, nie promując i tak obrywałam? Przecież to, że mój mąż jest z Pakistanu i jest muzułmaninem, nie znaczy, że ja tym samym krytykuję Polaków chrześcijan. Tak samo nie atakuję kobiet, które decydują się na dzieci. Po prostu ja dzieci mieć nie chcę. I pomimo tego, to wszystko jest wyciągane i rzucane we mnie – że jak ja śmiem, jak mogę być taka jaka jestem. Tym bardziej, że na innych to w żaden sposób nie wpływa. To, że jestem z Pakistańczykiem w żaden sposób nie wpłynęło na tego oszołoma, który mnie znalazł na Facebooku. To nie było tak, że on na przykład mnie podrywał, ja złamałam mu serce, a następnie uraziłam dumę „puszczając się z ciapatym”. Zdenerwowałam go po prostu samym tym, że egzystuję i ośmielam się robić coś, co jemu osobiście się nie podoba, chociaż w najmniejszym stopniu go nie dotyczy.

Co w Tobie zmienił związek z Księciem?

Przede wszystkim nauczyłam się cierpliwości. Ja jestem straszną despotką. Nienawidzę jak ktoś robi coś, co jest niezgodne z moją wizją tego, jak to powinno być robione. Jeżeli mówię, że coś ma być zrobione, to ma być zrobione natychmiast. Nienawidzę czekać aż mój “rozkaz” zostanie wykonany. A Książę jest bardzo krnąbrny. Musiałam się nauczyć, może nie empatii, ale zastanawiania też nad tym, jak to może wyglądać z jego perspektywy – że to nie jest czarujące i to nie jest tak, że ja mam prawo do dyktowania wszystkim jak mają żyć. On jest zdecydowanie bardziej tolerancyjny dla ludzi niż ja i bardziej wyznaje zasadę „żyj i pozwól żyć innym”. Podczas gdy ja strasznie lubię krytykować. Zasiadam zawsze na pierwszym miejscu w loży szyderców. On mnie bardzo tonuje. Uczy mnie tego, żeby się zastanawiać nad tym, jak coś może wyglądać z perspektywy innego człowieka. To znaczy i tak nie da się tego zmienić, ale tak lekko wytonować mu się czasami udaje. Zachwyca mnie w nim taka jego dobroć i w związku z tym, staram się też być lepszym człowiekiem.

archiwum prywatne Mai

Jednak przede wszystkim ja przy nim bardzo wyluzowałam. Jestem osobą, która musi mieć wszystko zrobione idealnie, taki trochę Sheldon z Big Bang. Nienawidzę się spóźniać. Brakuje mi często dystansu do samej siebie… właściwie to nie często, a bardzo często. Jestem przewrażliwiona na swoim punkcie, a on nauczył mnie, jak lekko w tym temacie wyluzować. Jeżeli się gdzieś spóźnimy, mi jest już oczywiście niedobrze, denerwuje się, ale tak naprawdę – co z tego wyniknie, że się spóźnimy? No nic. Najwyżej pomyślą sobie, że jesteśmy mało punktualni. Jeżeli umawiamy się z jego rodziną na godzinę 16 i dojedziemy tam o 19, to nic się nie stanie. To jest jego rodzina, mogą poczekać, jeżeli on uważa, że mogą poczekać. Fakt, że jeżeli chodzi o moich rodziców to faktycznie bardzo się denerwuję, żeby się nie spóźnić.

Takie sytuacje, typu stłuczka samochodowa, czy mandat, takie po prostu codzienne, nieprzyjemne sytuacje, które mnie doprowadzałyby na skraj załamania nerwowego, u niego nie wywołują prawie żadnych emocji – no dobrze, stało się. Zawsze mówi, że gdy coś się stało, nie ma już co tego przeżywać, nie ma sensu się tym przejmować, analizować. I przede wszystkim nic nie jest warte tego, żeby psuć sobie zdrowie. Myślę, że to jest właśnie najważniejsza rzecz, którą wniósł w moje życie, taki luz, oczywiście w umiarkowanym zakresie, bo jestem neurotyczką, ale pod tym względem bardzo się zmieniłam.

Maja Klemp
fot. Robert Sikorski

Czyli Pakistańczyk nie taki straszny jak go malują?

Ewidentnie trafiłam na bardzo dobry egzemplarz! “Ten mój” absolutnie nie jest podobny do obrazu namalowanego polskimi stereotypami. Co więcej, większość jego znajomych, których miałam przyjemność (tak, przyjemność!) poznać, to normalni, fajni faceci, którzy traktują swoje partnerki jak… no właśnie. Jak partnerki – osoby im równe, zasługujące na szacunek. Dzielą się z nimi obowiązkami domowymi, opieką nad dzieckiem. Wspólnie podejmują decyzje. Oczywiście nie znaczy to, że nie trafiają się też tacy typowi antybohaterowie rodem z Faktu. Słyszałam o takich historiach, Książę bynajmniej nie zaprzecza istnieniu takich ludzi. Ja jak zawsze powtórzę – generalizacja jest, była i będzie szkodliwa, a jednostka nie może świadczyć o ogóle. Ani pozytywnie, ani negatywnie. Mój Pakistańczyk jest super. Za innych nie odpowiadamy!

archiwum prywatne Mai

Sama też wspominasz o tym, że Twój blog powstał w dużej mierze, aby pomóc Ci w wypromowaniu książki. Skąd w ogóle pomysł wydania książki?

Bo ja chcę być pisarką! (śmiech) Ogólnie od dłuższego czasu myślałam o tym, jak by to było pisać książki. Pierwszą książkę zaczęłam pisać 7 lat temu i nigdy jej nie dokończyłam. Mam nadzieję, że dokończę ją po wydaniu tej. Jednak zawsze to było gdzieś z tyłu mojej głowy, że fajnie by było pisać książki, tylko nie miałam pomysłu na fabułę. To znaczy miałam, ale te pomysły były beznadziejne, bo musiałabym wtedy tłumaczyć, że to jest powieść pop modernistyczna, która wyśmiewa całą konwencję i ona ma być taka kiczowata. Jeszcze w podstawówce pisałam opowieści na bazie „Czarodziejki z księżyca” i „Mortal Kombat” . W ogóle bardzo lubię pisać i chciałabym móc nazywać siebie pisarką. Wiem, że z tego się nie da utrzymać, ale uważam, że to jest przepiękny zawód. Sam pomysł, że ktoś spędzi kilkanaście godzin wchodząc do mojego świata, do czegoś co ja napisałam, co może nie jest doskonałe, ale ja to stworzyłam, to jest niesamowite!

Maja Klemp
fot. Robert Sikorski

Jeśli chodzi o bloga, nigdy nie chciałam być blogerką. Zawsze uważałam, że to jest skrajna głupota, zwłaszcza, że blogi robiły się popularne gdzieś w czasie, kiedy ja byłam w liceum. Większość dziewczyn po prostu zakładała bloga, żeby opowiadać o swoim nastoletnim życiu. I to było straszne, to jest coś co powinno zostawać w pamiętniku, a nie być wystawiane na widok publiczny. Jakiś czas temu chciałam założyć z moją przyjaciółką bloga o perfumach, ale jakoś żadna z nas nie miała na to czasu. Miałyśmy fajny pomysł, wiedziałyśmy jak to chcemy robić, ale na pomyśle się skończyło. I cały czas jak walczyłam z tą książką o pakistańskim weselu, znajomi powtarzali mi, że powinnam założyć bloga i zyskać już grono czytelników w ten sposób. Zrobiłam to, może nie wbrew sobie, ale bez przekonania, jednak trzymając się tej myśli, że jak będzie blog, będzie łatwiej z wydaniem książki. Jak już zaczęłam to robić, to trochę w to wsiąkłam. To jest fajna rzecz, mogę prowadzić bloga, ale nie chcę być blogerką. 

Co oczywiście nie znaczy, że blog mi wystarczy! Muszę mieć książkę, taką papierową.

A czym będą się różniły treści w książce, od tych, które są na blogu?

Przede wszystkim na blogu staram się nie poruszać tematu pakistańskiego wesela i podróży do Pakistanu w ogóle. Wspominam, że coś takiego miało miejsce, rozbudzam ciekawość czytelników (śmiech), ale nie piszę o tym. Teraz jak pracowałam nad redakcją książki, to zobaczyłam, że rzeczywiście pewne rzeczy się powtarzają, ale są one napisane inaczej. Nie są absolutnie przeklejone z bloga i są bardziej wspomniane niż rozpisane, jak to ma miejsce na blogu. Na przykład wspominam o historii naszych zaręczyn, dlatego, że w Pakistanie tę historię komuś opowiadałam. Poza tym, muszę brać pod uwagę to, że czytelnicy docelowi mojej książki, mogą nie znać jeszcze bloga i tej historii nie czytać, więc powinnam o pewnych rzeczach chociaż wspomnieć. Nie mogę tego zostawić na zasadzie – drogi czytelniku, jeśli interesuje Cię ta historia to zajrzyj na bloga. Choćby z tego względu, że po moją książkę mogą sięgnąć na przykład starsi ludzie, którzy nie mają dostępu do internetu.

archiwum prywatne Mai

Tak czy inaczej, wydaje mi się, że nawet jeśli ktoś zna tę historię z bloga, to nie będzie znudzony, bo jest opisana inaczej. Inne szczegóły, nacisk na inne aspekty tej historii. Podobnie, złapałam się na tym, że wspominam na przykład o tej epickiej scenie, jak na przystanku na Mokotowie przyjechał ten brytyjski double decker, wysiadły z niego polskie stewardessy niemieckich linii lotniczych. Wspominam o tym w kontekście globalizacji, ale jak tu nie wspomnieć o globalizacji, jeżeli stoję na stacji benzynowej w Pakistanie, a ze sklepu gapią się na mnie Hello Kitty i Minionki. Dlatego kilka rzeczy się powtarza, ale to nawet nie jest 10%, ani 5 % książki. Nadmierne powtarzanie treści bloga w książce byłoby po prostu nieuczciwe wobec Czytelników. Poza tym, jeżeli bym chciała robić coś takiego, to po prostu wydałabym ebooka z połączonymi wszystkimi artykułami na blogu.

Co najbardziej zaskoczyło Cię w Pakistanie?

archiwum prywatne Mai

Zaskoczyło mnie, że ludzie są tam w pewnych aspektach dużo bardziej tolerancyjni i otwarci niż w Polsce. Na przykład jeżeli chodzi o podejście do osób transpłciowych. Wyobrażacie sobie, żeby w Polsce na ulicach osoby transpłciowe chodziły i zaczepiały innych i nie spotkały się przez to z żadną agresją? No to jest pytanie retoryczne, bo widzimy co się dzieje w Polsce. Tak samo, sprawa się ma z jakimikolwiek osobami z niepełnosprawnościami. Na przykład podjechaliśmy kiedyś do soczkarni. Tam są takie bary, które specjalizują się w świeżo wyciskanych sokach. Zazwyczaj nie ma tam stolików, podjeżdża się samochodem, przychodzi kelner, zbiera zamówienia, potem wraca z soczkami. Nasz kelner nie miał ręki. I nie wiem dlaczego, ale tak do mnie dotarło w tamtym momencie, że mamy Pakistan za taki dziki, nieczuły kraj, a ten facet, wiadomo, że nie będzie tak efektywnym kelnerem jak inni, a w momencie kiedy mamy bar samochodowy, to powinno zależeć na czasie. Ale człowiek, po prostu potrzebował pracy, niewykluczone, że był w ogóle ofiarą ataku terrorystycznego albo stracił rękę w innych tragicznych okolicznościach. Potrzebował pracy i tę pracę znalazł. Nie dość, że w Polsce, gdyby takiego człowieka zatrudniono to byłoby tylko i wyłącznie dlatego, żeby mieć jakąś zniżkę z ZUS-u, czy cokolwiek. W Ameryce, która jest podobno rajem obiecanym dla ludzi, kombatanci umierają na ulicach z głodu. W Pakistanie taka osoba dostaje pracę.

Podobnie z restauracjami prowadzonymi przez osoby Głuche. U nas w Polsce nie do pomyślenia – no bo jak to idziesz do kawiarni i nie masz jak złożyć zamówienia, bo ktoś cię nie słyszy. Klient nasz pan – powinni zatrudniać osoby, które słyszą, są w pełni sprawne i z którymi nie ma żadnych utrudnień komunikacyjnych. Tam nie! Chcesz zamówić najpyszniejszego burgera- naucz się komunikować, w sposób niekoniecznie dla Ciebie naturalny. Super jest to, że nie ma mowy o wykluczeniach. Społeczeństwo nie dąży do tego wykluczenia. Przynajmniej osób z niepełnosprawnościami, bo jeśli chodzi o osoby biedne, czy innego wyznania, to absolutnie Pakistanu broić nie będę, ponieważ to jest tragedia co się tam dzieje. Chrześcijanie są na przykład zmuszeni do wykonywania najgorszych prac. Nie mają żadnej możliwości awansu społecznego. Osoby biedne, nawet jeżeli jakimś cudem się dorobią i tak zawsze będą traktowane z góry. Dlatego w tym temacie nie bronię. Natomiast jeśli chodzi o osoby z niepełnosprawnościami, zupełnie inny świat. Faktycznie jest pomoc, dobry odbiór społeczny, wyrozumiałość i wrażliwość na drugiego człowieka. A w Polsce, jak same wiecie, o osobach głuchych mówi się „głuchonieme”, czyli niemające nic do powiedzenia i w sumie to nie ma dla nich miejsca w społeczeństwie. Już samym nazewnictwem określamy nasze podejście do takich osób, gdzie one po prostu nie słyszą.

Co Maja Klemp chce osiągnąć w przyszłości?

Chciałabym być rozpoznawalną pisarką, dobrą pisarką. Nie muszę być jakoś szalenie popularna, jak na przykład Remigiusz Mróz, czy autorki powieści erotycznych, ale chciałabym żeby ludzie brali moje książki, nie tylko dlatego, że wciąga ich sama historia i opisana w niej inność, egzotyka, ale przede wszystkim dlatego, że podoba im się mój język. Bardzo bym chciała, żeby ktoś kiedyś czytając moje książki miał takie odczucia, jak ja mam, na przykład czytając Zafona, którego czytam i myślę sobie „Jezu jakie to jest dobre”. Wiem, że do tego mi jeszcze bardzo dużo brakuje, ale to jest właśnie to, co chciałabym osiągnąć. Takie mistrzostwo językowe. I być za to chwalona i doceniania. Ja jestem w ogóle bardzo próżną osobą i wszelkie komplementy dotyczące rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, czyli na przykład tego, że świetnie piszę, dobrze tańczę albo ładnie pachnę, bo to też jest istotne, sprawiają mi ogromną przyjemność. Dlatego chciałabym osiągnąć jakiś poziom mistrzostwa w języku polskim, pisanym. Wyrobić sobie markę i żeby ta marka nie kojarzyła się tylko z kontrowersją, tylko z tym, że „a to ta żona Pakistańczyka co jest księciem, ale nie jest księciem”, tylko żeby było „aa, to ta co tak fajnie pisze”.

fot. CLStudio.eu

Cały czas też wisi mi myśl z tyłu głowy, że chciałabym bywać na wydarzeniach, na których mogłabym się pojawiać w takiej sukience, której nie udało mi się zostawić sobie na urodziny. Chodzi mi o tę, o której pisałam na blogu.

Myślę, że chciałabym też osiągnąć, coś, co marzy się wielu osobom – taką wolność, móc podróżować kiedy tylko chcę i tam gdzie chcę. Jeżeli mam ochotę przyjechać do Polski na dwa miesiące, to mogę to zrobić. Chciałabym mieć pracę, która zapewnia mi niezależność finansową, ale też czasową. Aby mogła robić to, co sprawia mi przyjemność i robić to we własnym czasie. Takie prozaiczne, ale wydaje mi się, że to jest szczyt szczęścia. Nie trzeba mieć fortuny, ani prywatnego odrzutowca. Potrzebna jest po prostu taka wolność. Każdy ma własną definicję tej wolności-niezależności. Dla jednych to jest możliwość spędzania jak największej ilości czasu z rodziną. Dla innych kupowanie Bóg wie czego. A dla mnie to jest właśnie jeżdżenie tam gdzie chce i kiedy mam ochotę.

archiwum prywatne Mai

Czy chciałabyś na koniec przekazać coś naszym Czytelnikom?

Tak! Żyjcie i pozwólcie żyć innym. Skupcie się na tym co Wy robicie, nie patrzcie na to co robią inni. Nie mam na myśli tylko negatywnego kontekstu! Starajcie się żyć tak, żeby to Wam dawało szczęście. Nie porównujcie się do innych, ale też innych nie oceniajcie. Ich życie nie ma wpływu na Wasze. W związku z tym, jedynym sposobem na to, żeby być szczęśliwym jest skupienie się na sobie i swoim życiu. Szanując przy tym innych.

Maja Klemp
archiwum prywatne Mai