Nigdy nie powiem, że jestem w miejscu, w którym chciałbym być – wywiad z Wiktorem Dydułą

Wiktor Dyduła na planie teledysku Koło Fortuny. Siedzi na sali teatralnej.

Czujna obserwacja świata, niezwykła charyzma i unikatowy wokal. Wiktor Dyduła to artysta, który podąża własną, wytyczoną przez siebie ścieżką muzyczną. Chociaż na spełnienie swoich marzeń przyszło mu trochę poczekać, dziś z pewnością może być z siebie dumny. Wokalista szturmem wdarł się na polski rynek muzyczny, a kilka miesięcy temu wydał swoją debiutancką płytę „Pal Licho!”. Jakie emocje towarzyszą mu podczas pierwszej trasy koncertowej, gdzie według Wiktora jest granica intymności w relacji ze swoimi słuchaczami oraz w jaki sposób kształtuje go tworzenie muzyki?

Zapowiedz siebie!

Cześć, jestem Wiktor Dyduła. Śpiewam, tańczę i lubię pomarańcze.

Dlaczego akurat piosenka „Struś” otwiera Twoją płytę i koncerty?

Gdy usłyszeliśmy ten utwór w końcowej wersji, to stwierdziliśmy, że będzie takim strzałem w twarz, mocnym początkiem, który zachęci do przesłuchania całej płyty. A dlaczego na koncertach jest to pierwszy utwór? Hmm… podejrzewam, że podobnie. Na pewno ze względu na energię, jaką ten utwór ze sobą niesie. Fajnie jest zacząć koncert z przytupem i właśnie „Struś” na to pozwala.

Nie bałeś się? Słuchając „Strusia” mam poczucie, że ta piosenka jest niezwykle intymna i mówisz bardzo dużo rzeczy, których niektórzy pewnie by nie powiedzieli. Czy to nie kolidowało z tym jak chcesz, żeby Ciebie odbierali ludzie?

Nie, nie mam z tym problemu. Mam duży dystans do siebie i tego co przeżywam lub przeżyłem oraz co mnie jeszcze czeka. Jednak pisząc tę piosenkę, wyrzucałem dużo myśli o tym, że nie pasuję do pewnych sytuacji czy osób, z którymi się widziałem. Nie zastanawiałem się nad tym, jak ubrać coś w takie słowa, żeby ludzie patrzyli na to inaczej, przychylniej. Nie kalkulowałem. Pisałem z serca i myślę, że mi się udało. Bardzo lubię „Strusia” i uważam, że jest jedną z moich terapeutycznych piosenek.

Tworząc płytę układasz historię, czy umieszczasz piosenki nie zważając na to jak się ze sobą łączą?

W tym przypadku akurat było trochę lepienia. Nie była to przemyślana historia. Ciężko było to zrobić, ze względu na to, że jestem bardzo chaotyczną osobą. Dodatkowo te utwory, które znalazły się na tej płycie, były tworzone w różnych momentach. Niektóre powstały jeszcze przed pandemią, inne pisaliśmy dużo później, po moim udziale w programie The Voice of Poland. Oczywiście starałem się to poukładać pod względem znaczeniowym, klimatycznym, ale też nie miałem sobie tego za złe, że nie posiadam na całość jednej, spójnej wizji, pozwalającej mi na ułożenie historii czy pisanie kolejnych piosenek zgodnie z jakąś pierwszą myślą przewodnią. Płyta „Pal Licho!” jest po prostu moją pierwszą wizytówką, którą chciałem się przedstawić publiczności. To moje emocje, które przeżywałem oraz obserwacje.

Czy uważasz, że za jakiś czas Twoje utwory będą dla Ciebie wciąż tak samo ważne, będziesz je odczuwał i potrafił przekazać podobnie jak dziś?

Myślę, że to będą zupełnie inaczej odczuwane emocje, zapewne bardziej związane ze wspomnieniami. Chyba że przeżyję w przyszłości coś, co pozwoli mi się ponownie z nimi utożsamić. Wtedy na pewno oddam swoje emocje na 100, a nawet 300%. Nie wiem jak to będzie w przyszłości, na pewno na 50 urodziny mam w planie zrobić reedycję piosenki „Ćwierć Wieku” i zmienić wtedy tytuł na „Pół Wieku”.

Co daje Ci tworzenie muzyki? W jaki sposób kształtuje Cię to jako człowieka?

Daje mi na pewno szerszą perspektywę, łatwiej mi zrozumieć moje emocje. Muzyka to trochę mój prywatny psycholog, moja terapia. To naprawdę wielkie spektrum emocjonalne związane z doświadczeniem życiowym. Wszystko jest zawarte w muzyce. Muzyka to dla mnie życie.

Bardzo otwierasz się w utworach. Czy to jest trochę dla Ciebie wyjście ze strefy komfortu?

Zdecydowanie! W ogóle tworzenie muzyki jest pewnego rodzaju wychodzeniem ze strefy komfortu. Uważam, że dzięki muzyce otworzyłem się na świat. W sferze artystycznej – pod względem występowania dla ludzi, a prywatnej – poznawania nowych osób. Dzięki muzyce udało mi się rozwinąć tę umiejętność, za co jestem jej wdzięczny i z czego jestem dumny.

Wiktor Dyduła z gitarą.
fot. Dagmara Szewczuk

Czy artysta powinien postawić granice podczas otwierania się poprzez swoją twórczość? Gdzie jest Twoja granica bezpiecznego przekazywania emocji i uczuć?

To trudne i ciekawe pytanie. Zazwyczaj ufam swojej intuicji. Nie wiem, czy artysta powinien sobie stawiać granicę. Myślę, że powinien być po prostu najbardziej wierny swoim odczuciom. Oczywiście warto też pytać się o rady innych. Na pewno nie powinienem podawać imienia i nazwiska osoby, o której piszę, bez jej zgody. Warto pisać o swoich osobistych odczuciach, czasem nawet dosłownie. Jak ktoś złamał nogę, to niech napisze o tym, że złamał nogę i jakie ma odczucia z tym związane. Uważam, że fajna jest dosłowność w kwestii swoich doświadczeń. Zawsze może znaleźć się słuchacz, który słysząc o naszych przeżyciach, utożsami się z nimi.

Oprócz tego, że piszesz o swoich emocjach myślisz, że jako kompozytor i tekściarz bardziej zwracasz uwagę na historie oraz emocje innych? One też są dla Ciebie w jakiś sposób inspirujące?

Oczywiście! Dlatego często powtarzam, że lepiej uważać, o czym się ze mną rozmawia i czym się ze mną dzieli (śmiech). Żartuję! Jednak bywa to inspirujące. Ostatnio zacząłem bardzo wnikać w trust issue – problem w związkach u młodych ludzi. Dlaczego prowadzą relacje, w których niby są z kimś, ale tak naprawdę nie do końca to przeżywają. Spotykają się, mają swoją intymność razem, ale i nie są razem. Coraz więcej słyszę o takich przypadkach, więc np. to mnie zainspirowało. Staram się coś sklecić o tej tematyce, dużo ludzi ma z tym dzisiaj problem. W mojej opinii jest to spowodowane przez social media i randkowanie przez aplikacje. Nie rozmawiamy na żywo, a piszemy „z ekranem”.

Jakie emocje towarzyszą Ci na trasie? Spodziewałeś się tak pozytywnego odzewu?

Nie spodziewałem się totalnie! Bardzo się cieszę, że możemy w końcu zagrać własne koncerty. Nie festiwale albo „dni miasta”, co też jest super, ale jednak swoje koncerty, to swoje koncerty! Wówczas przychodzą ludzie, którzy chcą nas posłuchać, znają nasze piosenki, teksty, klimat i osobowość. To wygląda zupełnie inaczej niż na festiwalu, gdzie jest dużo ludzi, którzy np. jeszcze nie znają danego artysty i przychodzą, aby poznać jego twórczość.

Praca w studiu czy granie koncertów? Co sprawia Ci większą radość?

Uwielbiam koncerty. Czas w studiu bywa trudny, szczególnie kiedy nie wiadomo, w którą stronę chce się pójść z daną piosenką i spotykam się ze ścianą. Przynajmniej u mnie. Wtedy czuję dużą demotywację. Z drugiej strony lubię pracować w studiu, bo jeśli nie ma pracy nad piosenkami, to nie ma koncertów. Ten moment kreatywnej pracy, pierwszego szczęścia, gdy piosenka wyjdzie super, wyobrażenia jak ludziom może się ona spodobać jest bardzo fajnym uczuciem. Koncerty są zawsze super! Spotykamy się z ludźmi, można się wymieniać energią, wyrzucić wszystkie złości, a celebrować fajne i miłe emocje.

Jak ważna w Twoim zawodzie jest współpraca z odpowiednimi ludźmi? Masz jakieś rady dla początkujących muzyków, którzy dopiero rozpoczynają swoją drogę muzyczną?

Myślę, że bardzo ważne jest, aby być na scenie z osobami, z którymi dogadujesz się poza sceną. Ja miałem to szczęście, że spotkałem mojego managera – Michała Czekałę, który mi pomógł zebrać ekipę. Co prawda znałem większość z nich, np. Piotrka Plutę, który jest moim przyjacielem, w zespole pełni funkcję basisty i kierownika muzycznego, a w studiu – producenta. Przyjaźń w zespole powoduje, że na scenie jest ten kolektyw, super się ze sobą czujemy, wspólnie żartujemy, jest fajna atmosfera, a przez to energia na koncertach. Wydaje mi się, że wszędzie, gdzie jest jakiś zespół, który ze sobą współpracuje, tak w muzyce, sporcie, czy w biznesie, zawsze najważniejsza jest atmosfera pracy. Dopiero wtedy wyniki mogą być najlepsze i odbiór – w tym przypadku osób, które słuchają koncertu – jest dużo lepszy. Publiczność czuje kiedy na scenie jest szacunek, zabawa, przyjaźń i frajda.

Jesteś artystą, który według nas bardzo zwraca uwagę na to, aby okazać szacunek do muzyków obecnych na scenie, co widać na Waszych koncertach. Innym przykładem może być też Twój występ z Małgorzatą Ostrowską, na który specjalnie przygotowałeś koszulkę z jej wizerunkiem.

Z koszulką Pani Małgorzaty Ostrowskiej to w ogóle śmieszna sprawa. Moją koszulkę zobaczyła dopiero na scenie. Nie była świadoma tego, co dla niej przygotowałem, więc wchodząc na refren, jak się do niej odwróciłem, zobaczyła po raz pierwszy co mam na sobie. Wcześniej ukrywałem tę koszulkę na zapleczu. Mówiłem, że to ma być niespodzianka i się udało. Potem jak rozmawialiśmy po występie, powiedziała mi, że bardzo ją zaskoczyłem i wzruszyłem.

Jakie są Twoje muzyczne plany na przyszłość? Czy możesz zdradzić czego możemy spodziewać się na Twojej kolejnej płycie?

Na pewno będzie dużo energicznych numerów, romantycznych, miłosnych. Niekoniecznie negatywnych, chociaż te smutne i „przykre” też będą. Na ten moment mamy jednak więcej utworów pozytywnych i mówiących o miłości, z czego się bardzo cieszę. Najtrudniej jest napisać utwór napawający szczęściem, który jednocześnie nie jest banalny. Nam się to chyba udało. Gramy dwa nowe numery na trasie i bardzo fajnie hulają.

Wiktor Dyduła
fot. Zosia Zija & Jacek Pióro

Jak wygląda Twój proces twórczy podczas przygotowania drugiej płyty? Czym różni się od prac, które miały miejsce przy pierwszej płycie?

Na tę chwilę mam dużo demówek, z których później wybieramy coś z producentem. Czasami przychodzę z tekstem i wspólnie z producentem tworzymy muzykę. Ostatnio również napisałem jeden tekst z Natalią Grosiak, pracujemy też wspólnie nad drugim. Natalia pomogła mijeszcze bardziej otworzyć głowę na teksty, pokazała mi techniczny sposób na to, jak pisać prosto, jednocześnie nie bezpłciowo. Bardzo się cieszę, że mam okazję pracować z osobami, które mają doskonały warsztat tekściarski, superdoświadczenie, a w dodatku są mega wartościowymi osobami. Mam niezwykłe szczęście, że mogę czerpać od nich wiedzę.

W jaki sposób pracujesz nad teledyskami? Przychodzisz ze swoimi pomysłami czy wspólnie z osobami, z którymi współpracujesz nad nimi myślicie?

Mam czasami pomysły, zazwyczaj są zbyt ambitne do wykonania z budżetem, który jest założony na mnie w wytwórni. Zastanawiamy się więc nad kompromisami albo nowymi pomysłami. Jednak staram się wymyślać swoje rzeczy, aby to było moje. Mam też świetny zespół z wytwórni, który mi pomaga podczas realizacji moich pomysłów. I jak są one zbyt trudne, w oparciu o nie wymyślamy coś prostszego lub nowego, bo czasami ponosi mnie fantazja. Nie jestem jeszcze na etapie Beyoncé, czy Krzysztofa Zalewskiego, żeby robić takie wymyślne i wielkie produkcje. Mam nadzieję, że wszystko przede mną.

Czy czujesz, że w końcu jesteś w miejscu, w którym chciałeś być?

Myślę, że jeszcze to nie jest ten szczyt, który mogę osiągnąć. Czuję, że nigdy nie osiągnę szczytu i to jest według mnie najlepsze, bo zawsze będę starał się dążyć do tego, aby jak najbardziej rozwinąć skrzydła i siebie. Nigdy nie powiem, że jestem w miejscu, w którym chciałbym być. Na pewno robię to, co chciałem przez całe życie i mam nadzieję, że będzie tak jak najdłużej.

A co według Ciebie oznacza w takim razie osiągnąć szczyt?

Matthew McConaughey powiedział kiedyś coś pięknego, było to chyba wtedy, gdy odbierał Oscara. Ktoś spytał go, kto jest dla niego osobą, za którą chciałby podążać. Odpowiedział, że to jest on za 10 lat. I za te 10 lat ta sama osoba do niego przyszła i mówi: „To w końcu jesteś tym, kim chciałeś być, osiągnąłeś to, co chciałeś”, a on odpowiedział, że nie, bo teraz ten ktoś, kim chce być, jest 10 lat przed nim i przez to zawsze ma swój cel, do którego dąży, kierunek, w którym chce się rozwijać. Zawsze będzie się rozwijał, nawet mając 70 lat, dzięki czemu nigdy nie spocznie na laurach.

Wiktor Dyduła z gitarą.
fot. Dagmara Szewczuk

Chciałbyś coś jeszcze na koniec przekazać naszym Czytelniczkom i Czytelnikom?

Wspierajcie polską muzykę i polskich artystów. Mamy bardzo dużo pięknej muzyki, którą warto wspierać poprzez kupno biletów, płyt czy zwykłe „cześć, robisz super robotę”. Ja dostaję dużo takich wiadomości i szczerze mówiąc to powoduje, że chcę dalej robić to, co robię. W momentach zwątpienia wiem, że warto to kontynuować, bo piosenki i teksty, które piszę są wartościowe dla kogoś. Warto wspierać nasze ojczyste podwórko, bo dzięki temu artyści jeszcze więcej tworzą i ta energia krąży wokół wszystkich. Uważam, że to jest piękne, rozwija to nas jako istoty rozumne i pielęgnuje nasze doświadczenia, wspomnienia i naszą przyszłość.

Zachęcamy Was również do zaobserwowania Wiktora na Instagramie i Facebooku.

Zobacz także inne rozmowy oraz relację z koncertu Wiktora w Krakowie.