Burleska ma się w Polsce coraz lepiej – wywiad z Veren de Heddge

fot. Emilia Lyon

Veren de Heddge jest performerką burleski, pracującą jako menagerka Sceny Berlin w Krakowie. To właśnie tam tworzy przestrzeń, gdzie ta sztuka może się rozwijać. Przy współpracy z artystkami i artystami organizuje rewie burleski, które łączą wiele sztuk, takich jak aerial hoop, fire show, balet, czy śpiew w jeden spektakl. Zapewne część z Was pamięta nasz pierwszy wywiad z Veren, ale dziś, po prawie dwóch latach od tamtej rozmowy, jest u nas ponownie. Powodów ku temu jest bardzo dużo, a jeden z nich to fakt, iż artystka jest pierwszą polską performerką burleski, która wystąpiła w USA, będącej kolebką tej sztuki.

Nasz pierwszy wywiad miał miejsce trzy lata temu. Co zmieniło się w Twoim życiu od tamtego czasu?

Łatwiej byłoby powiedzieć co się nie zmieniło, bo zmieniło się wszystko. Od tamtego czasu burleska ewoluowała. Mimo to czasy pandemiczne przyblokowały rozwój sztuk artystycznych, przynajmniej na rok. Obecnie jednak burleska jest moją pracą i przyjemnością. Łączę więc pasję z pracą, z czego jestem niezwykle zadowolona. Znalazłam miejsce i otoczenie, w którym mogę tworzyć swobodnie. Założyłam duet artystyczny Dames Du Soir. Nasz premierowy numer miał miejsce w lipcu, zeszłego roku. Znalazłam pracę jako manager teatru Scena Berlin. Po tym czasie mogę stwierdzić, że wszystko rozwinęło się jeszcze bardziej. Otaczają mnie ludzie pełni pasji, chętni do pomocy, z którymi mogę tworzyć nowe rzeczy, podejmować nowe wyzwania. To co zmieniło się przede wszystkim to fakt, że połączyłam burleskę z innymi sztukami, np. aerial hoop oraz fire show. Ponadto zmieniło się moje środowisko pracy. Mój szef bardzo wspiera działanie rewii burleski oraz naszego duetu, więc jestem niezwykłą szczęściarą.

A czy zmieniło się postrzeganie burleski?

Tak, teraz ludzie patrzą na burleskę inaczej niż kilka lat temu. We wcześniejszym wywiadzie mówiłam, że ciężko jest znaleźć miejsce i ludzi wspierających występy burleskowe, bo dużo osób po prostu nie wiedziało czym jest burleska i jak ona się przyjmie. Bardzo często słyszałam to od organizatorów różnych wydarzeń. Teraz natomiast wiele osób samych zgłasza się na pokaz burleski i chce zrobić takie wydarzenie u siebie, w swoim lokalu lub prywatnie. Zmieniła się również mentalność ludzi względem burleski, jak i postrzegania własnego ciała. Burleska nie jest dziś słowem aż tak enigmatycznym. Dużo osób wie czym jest ten rodzaj sztuki.

fot. Krzysztof Marchlak

W ostatnim czasie odwiedziłaś sporo nowych miejsc, w tym jedno bardzo dla Ciebie ważne. Czy mogłabyś opowiedzieć o tym więcej?

Podróżuje przede wszystkim jako Veren De Heddge, ale także wraz z całym zespołem Dames Du Soir odwiedzamy liczne zakątki Polski. To jest duży plus, bo robię to, o czym ciągle marzyłam. Zawsze chciałam połączyć swoją pracę z podróżami. I tak się stało, ponieważ moje występy odbywają się też zagranicą. Przed pandemią wystąpiłam w kilku państwach. Teraz jest ich znacznie więcej. Od sierpnia występuję co miesiąc w innym kraju. Odwiedziłam Norwegię, Francję, Włochy, Hiszpanię, gdzie jako druga Polka występowałam na Ibizie. Dzięki takim wyjazdom poznaję wielu wspaniałych ludzi z całego świata. Co do moich dalszych planów, odwiedzę Berlin. Jednak co najważniejsze, jestem pierwszą polską perfomerką burleski, która wystąpiła w USA, a dokładniej w Hartford, w stanie Connecticut oraz gościnnie w Nowym Jorku. Była to trasa w duecie z performerem Krystianem Mindą, który jest czterokrotnym mistrzem świata w połykaniu mieczy oraz dwukrotnym półfinalistą Mam Talent.

Co specjalnego przygotowałaś na swój występ w USA?

W USA wystąpiłam aż sześciokrotnie, więc miałam przygotowanych aż 6 numerów. Kilka z nich miało już swoją premierę w Polsce. Mój występ w USA był o tyle specjalny, że Stany Zjednoczone są kolebką burleski. Uznaje się, że to właśnie tam powstała ta sztuka. Było to niezwykle duże wyzwanie dla mnie. Performować tam, gdzie są największe sławy burleskowe to zaszczyt. Wiadomo, że nie wystąpię z nimi na jednej scenie, ale to będzie ciekawe doświadczenie, bo scena amerykańska jest inna niż europejska. Cieszę się, że jako pierwsza Polka mogłam mieć swój performance właśnie tam i spełniłam dzięki temu swój american dream. Moje występy zostały bardzo ciepło przyjęte, a publiczność dała temu ogromny wyraz, w postaci ogromnych braw i miłych słów po zakończeniu show.

Wspominałaś także o tym, że zaczęłaś łączyć burleskę z innymi sztukami, m.in. z fire show…

Często dostaję pytania, czy ogień jest prawdziwy. Tak, jest prawdziwy, nie jest to „zimny ogień” i już niejednokrotnie poparzyłam sobie rękę, a nawet twarz podczas wydarzenia. Mimo to nie przestałam tego robić. Występy z ogniem są niebezpieczne, ponieważ ogień jest żywiołem, który możemy kontrolować, ale nigdy nie będzie on przez nas kontrolowany w 100%. Wiem jak się z nim obchodzić, poruszać, o co zadbać. Jednak są sytuacje, których nie przewidzimy, bo bardzo często nie są one zależne od nas. Wystarczy ułamek sekundy, aby coś wymknęło się spod kontroli. Aczkolwiek po licznych występach z ogniem, mam świadomość co może wydarzyć się nie tak. Często jest tak, że jeżeli coś się wydarzy, mamy wypadek, np. prowadząc auto, rodzą się w nas opory, aby ponownie prowadzić samochód. Ja przyznam szczerze nie odczuwam lęku, bo od samego początku liczyłam się z tym, że taki wypadek jak oparzenie może mieć miejsce.

Uczysz się sama pracy z ogniem?

Zaczęłam się jej uczyć przy współpracy z moim bratem. Bardzo łopatologicznie zostało mi to wyjaśnione. Zaprezentował mi jak ma to wyglądać. Kazał powtórzyć i od razu to zrobiłam. Nie miałam z tym jakichś większych problemów. Jestem osobą poszukującą nowych doznań i twierdzę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystkiego warto spróbować i spełniać swoje marzenia. Polubiłam się z ogniem. Lubię żywioły. Oprócz ognia tańczę w powietrzu na kole. Występuję zarówno sama jak i w duecie. W duecie jest to na tyle interesujące, że możemy wykonać bardziej skomplikowane figury, co jest niezwykle efektowne.

A czy w związku z Twoim zawodem, spotykają Cię sytuacje, gdzie masz do czynienia z hejtem?

Ja się zupełnie tym nie przejmuje i o tym nie myślę. Jako artyści jesteśmy narażeni na krytykę, a gdybym miała brać pod uwagę opinie każdego człowieka, to bym zwariowała. A ja chcę żyć w spokoju. Nie każdy będzie do tej sztuki przychylnie nastawionym, bo ciało wciąż jest tematem tabu. Oczywiście to się zmienia, ale wszystko wymaga czasu, jak każda zmiana nie zachodzi od razu lecz jest procesem. Nie słyszę na swój temat negatywnych komentarzy. Każdy wybiera sobie środowisko w jakim żyje, działa, tworzy i ja zazwyczaj słyszę pozytywne komentarze. Bardzo się cieszę kiedy podchodzi do mnie ktoś po spektaklu i mówi, że to co robię jest fenomenalne i sam chciałby lub sama chciałaby spróbować.

fot. Mariusz Dwójka

Czujesz się popularyzatorką burleski?

Owszem, jak najbardziej czuję się popularyzatorką burleski. Muszę też nadmienić, że jestem pionierką krakowskiej burleski. Jako pierwsza prowadzę regularne kursy i warsztaty burleski w Krakowie. Mam stałą grupę, z którą zaczęłam pracować około roku temu, a także regularnie można dołączać do grupy poniedziałkowej, a także cyklicznych warsztatów. Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że będę instruktorką burleski to nie uwierzyłabym. Było to jedno z moich marzeń.

No właśnie! Te kursy to niejako wsparcie dla kobiet…

Burleska jest bardzo terapeutyczna. Mogą ją wykonywać kobiety jak i mężczyźni. W moich warsztatach i kursach do tej pory uczestniczyły same kobiety. Jestem niezwykle z nich dumna i uwielbiam obserwować ich zmianę. Zazwyczaj gdy zaczynają przychodzić na zajęcia są ubrane w dresy, wygodne buty, koszulkę. Natomiast po paru zajęciach, niektóre po paru tygodniach, to jest bardzo indywidualne, przychodzą w seksownych koronkowych body. Widać, że są bardziej otwarte i świadome siebie, swojego ciała. Burleska jest sztuką, która mówi o siostrzeństwie kobiet. Ja uważam, że niepotrzebne nam są bezsensowne walki, rywalizacje. Każdy jest inny, ma indywidualny zespół cech, które go tworzą. Nie mówię tylko o wyglądzie, ale i wnętrzu. Nie ma brzydkich ludzi, wszyscy są piękni. Na zajęciach chcę to udowodnić i pokazać każdej z dziewczyn, która przychodzi do mnie na warsztaty czy kursy, że jest piękna. Wystarczy zmienić swoje podejście do siebie, swojego wyglądu. Bo zazwyczaj w tej sferze mamy kompleksy, a nie powinniśmy ich mieć.

fot. Serg Garkus

Burleska mówi o tym, że każde ciało jest piękne i ja się z tym zgadzam. Każde ciało warte jest pokazania i sceny. Jestem niezwykle dumna ze swoich kursantek, które podjęły wyzwanie występów publicznych, ponieważ to wymaga odwagi, przekroczenia swojej strefy komfortu. Pragnę zauważyć, że nie są to profesjonalne tancerki. Z czego tym bardziej, jestem dumna. Dziewczęta, które przychodzą na zajęcia nie muszą umieć tańczyć. I to jest ich ogromna zasługa, że wyszły na scenę, zaprezentowały się z taką pewnością siebie. Za każdym razem jak występują mówią, że chciałyby jeszcze więcej. Scena daje coś innego niż chociażby warsztaty. Czujemy się silniejsi, dostajemy aplauz od widzów, czerpiemy tę energię i jest to coś fenomenalnego.

Warto też dodać, że grupa moich kursantek jest bardzo zróżnicowana wiekowo. Moja najstarsza kursantka miała około 60 lat. Po roku prowadzę już dwie grupy, nie tylko kursy do cyklicznej nauki, ale też grupę pokazową.

Obserwując Ciebie i to co robisz mamy poczucie, że Scena Berlin jest miejscem, które bardzo pozytywnie wpłynęło na Ciebie, Twoją pewność siebie, możliwość rozwoju. Naprawdę mocno rozkwitłaś!

Na pewno tak jest, ponieważ jestem numerologiczną 17 z dnia urodzenia, czyli urodzonym szefem, więc jestem na właściwym miejscu. To, że mój szef – pan Janusz Marchwiński zaufał mi, powierzając tak ważne stanowisko, spowodowało, że rozkwitłam. Pozwoliło mi to rozwinąć skrzydła, pod względem moich umiejętności, jak i pod względem artystycznym.

fot. Serg Garkus

Jeśli chodzi o umiejętności myślę, że Scena Berlin daje mi możliwość kreacji i pomocy innym osobom. To jest bardzo ważne w takich miejscach. Cieszę się, że jestem tym łącznikiem między biznesem a osobami, które chcą coś stworzyć, mają pomysł i możemy go wspólnie zrealizować. A pod kątem artystycznym, mam tutaj swoją przestrzeń, którą znam, z całym zapleczem technicznym. Podczas rewii burleski łączymy wiele sztuk w jednym spektaklu. Ciężko jest zobaczyć coś takiego w innych miejscach w Polsce. Wszyscy jesteśmy profesjonalistkami i profesjonalistami w tym co robimy. Pokazujemy burleskę, która jest szkieletem wydarzenia i łączy w sobie fire show, aerial dance czy można zobaczyć balet, w wykonaniu Agnès La Comtesse. Mamy też fenomenalną wokalistkę Lilith, która dodatkowo wykonuje acro jogę, czy Olę (Lulu), zajmującą się pantomimą i będącą równocześnie stage managerem. Dzięki niej rola stage managera ma zupełnie inne wybrzmienie. Nie jest postacią w tle, która zbiera jedynie rzeczy, a jest pełnowartościową artystką. Bartosz – Bubu Mon Cherie –  to z kolei nasz wspaniały prowadzący. Jesteśmy jedyną rewią burleski, która jest spektaklem rewiowym. To znaczy, że mamy scenariusz, pisany przez reżysera Janusza Marchwińskiego, który również występuje jako wokalista. Stąd też wszystkie numery łączą się ze sobą i spinają w całość. Zaplecze techniczne z kolei dba o to, aby nagłośnienie, oświetlenie i efekty specjalne były na najwyższym poziomie.

Mamy wrażenie, że to miejsce daje dużą wolność twórczą.

Tak, jest to miejsce głównie ukierunkowane na stworzenie przestrzeni wolnej i umożliwiającej kreatywne działania. I taki był zamysł od początku. Scena Berlin powstała w trudnych pandemicznych czasach jako mniejsza scena Teatru Nowego Proxima. Dzięki temu miejscu mogliśmy grać, przy ograniczonej ilości widzów. Od tamtego czasu zmieniło się wszystko. Dołączyłam do zespołu i chciałabym, aby to miejsce było jeszcze bardziej otwarte na nowe inicjatywy, poszerzające świadomość społeczną na tematy, które są często pomijane.

fot. Krystyna Sudoł

Czy czujesz, że wniosłaś świeżość i jesteś łącznikiem między tym miejscem a nowymi artystami?

Bardzo miło mi to słyszeć. Nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, ale mam nadzieję, że faktycznie tak jest. Scena Berlin to teatr alternatywny, gdzie pokazujemy coś, czego nigdzie indziej publiczność nie zobaczy. Nie ma tu tematów tabu, które balibyśmy się poruszyć. Współpracujemy z bardzo wieloma młodymi artystami z całej Polski. W repertuarze jest burleska, drag queen, wydarzenia z zakresu fetyszu, biografie artystów rockowych, stand-upy i rozmaite spektakle młodych grup teatralnych.

Jak współpracuje Ci się z artystami?

Taka współpraca ma niezwykle dużo zalet, ale i wad. Jest to jednak praca z drugim człowiekiem, a ta nigdy nie należy do najłatwiejszych. Zawsze dochodzą do tego emocje, różne charaktery, ale i obowiązki jakie posiada każdy artysta poza show. We współpracy z innymi ludźmi najtrudniejsze jest znalezienie wspólnego czasu, potrzebnego np. na próby. Jak już się go znajdzie to można pracować i zdobywać góry. Artyści dodatkowo są indywidualistami. To jest ich domena. Wielu z nich to osoby nakierunkowane na siebie i swoje wnętrze, emocjonalnie podchodzącą do siebie i swoich działań. My, artyści, jesteśmy również szczególnie narażeni na krytykę, bo wystawiamy swoją pracę na pokaz, poddajemy ją opinii innych. Odbiorcy mogą ocenić wszystko, od naszego wyglądu, po umiejętności. Co więcej, mogą to zrobić osoby, które się na tym znają, jak i ci, którzy po raz pierwszy mają ze sztuką do czynienia. Jedna i druga opinia może być rozwijająca oraz motywująca, ale często bywa również krzywdząca.

Niestety nadal bardzo mało mówi się o zapleczu artystycznym. Ciągle narzekamy na ceny biletów na wydarzenia kulturalne, ale nie patrzymy na to, ile artyści wkładają w to pracy. Czy też masz takie poczucie, że jest to w ten sposób odbierane?

Warto mieć świadomość tego, że my jako artyści zarabiamy głównie ze sprzedaży biletów. Każdy zakupiony bilet to część naszej wypłaty. Ciężko pracujemy na stworzenie spektaklu. Usłyszałam kiedyś, że „wyszła cizia na scenę, zdjęła gorset i zeszła po trzech minutach”. Takie stwierdzenie jest bardzo krzywdzące, ponieważ ludzie widzą tylko efekt naszej pracy. Jednak aby wyjść na scenę i pokazać coś przez ten czas, ludzie powinni mieć świadomość, że my się przygotowujemy do tego nie godzinę, dwie, tydzień, a często długie miesiące. Musimy wymyślić koncept numeru, stworzyć choreografię. To jest wiele godzin prób w sali tanecznej, później pracy na scenie, z kostiumem, a wcześniej jego przygotowania. Musimy też znaleźć muzykę. Przed wydarzeniem mamy próby, a po zakończeniu zostajemy, aby poznać publiczność. Jest to element naszej pracy. Pracujemy nieraz 20 godzin na dobę i to jest ciężka i żmudna praca, ale kocham ją, bo daje mi zupełnie inne możliwości niż praca w biurze.

fot. Luźnym okiem

A z ceną biletów jest tak, że niektórzy powiedzą, że bilet jest za tani, a inni, że za drogi. Musimy pamiętać, że płacimy za jakość i mieć świadomość tego, że płacąc za bilet, nie wkładamy tych pieniędzy do kas organizatorów, czy artystów w całości. W ceny biletów wliczone są podatki, prowizje portali sprzedających bilety, prowizje operacji bankowych itd. Niekiedy już na tym etapie oddajemy 20,30% realnego zysku. Do tego dochodzi również wynajem sali, elementy scenografii, kostiumy, gaże dla artystów, techników, bez których spektakl by się nie odbył. Nie mamy dotacji, wsparcia mecenasów, impresariatów sztuki, co mam nadzieję niedługo się zmieni, bo robimy coś niszowego. Z własnych kieszeni płacimy za kostiumy, sale, przygotowanie wszystkiego. Poświęcamy na to dużo czasu, czyli podobnie jak w pracy etatowej, tu również naszą inwestycją jest przede wszystkim czas. Jednak pracodawcy zapewniają nam całe zaplecze. Przynajmniej tak powinno być. U artystów sytuacja wygląda zupełnie inaczej. My sami jesteśmy sobie szefami, ale i sami w siebie musimy inwestować. Ja się bardzo cieszę, że nastąpił dialog, aby praca artysty została uznana jako zawód, także pod względami prawnymi. Tak samo bowiem chcemy mieć dostęp do opieki zdrowotnej, urlopów wypoczynkowych czy macierzyńskich. To w naszym prawie jest niestety pomijane, bo zawód artysty uznawany jest jako zajęcie dodatkowe. A nie zawsze tak jest. Mam nadzieję, że ta ustawa kiedyś przejdzie i nasz zawód będzie traktowany poważnie.

Jesteś z siebie dumna?

Tak, jestem z siebie dumna. Niedawno świętowałam swoje 27 urodziny, więc jestem osobą przed 30. I jasne, nie zostałam milionerką, nie zdobyłam Mount Everest, ale realizuję się, spełniam swoje marzenia i to profesjonalizuję. Znalazłam miejsce i ludzi, z którymi mogę tworzyć coś wyjątkowego. Moja pasja to moja praca, która daje mi możliwość podróży. Zarządzam teatrem będącym moim drugim domem. Mam wspaniałego szefa i wspaniałych współpracowników. Tworzę duet, w którym wraz z Agnieszką rozwijamy się. To co obecnie się dookoła mnie dzieje jest efektem ciężkiej pracy i planów. Narodziły się one jakiś czas temu i to nawet nieświadomie. Ja marzyłam o tym wszystkim, ale nie sądziłam, że to się spełni. Powinniśmy uważać na to, o czym marzymy, bo marzenia naprawdę się spełniają. Jedyne co nas może ograniczać to rzeczywistość. Tylko marzenia potrafią tę rzeczywistość pokonać.

Czy chciałabyś na koniec coś jeszcze przekazać naszym Czytelniczkom i Czytelnikom?

Warto marzyć i dążyć do realizacji swoich planów. Jeżeli polubimy siebie, polubimy cały świat. A wtedy marzenia staną się rzeczywistością.

fot. Angelika Pułtorak

Zapraszamy Was do odwiedzenia profilu Veren na Facebooku i Instagramie.

Zobacz także inne rozmowy.