Komunikacja za pomocą bitów – wywiad z DJ-em Bartkiem Pasiowcem

Nie zawsze wszystko osiągamy od razu. Czasami, aby spełniać swoje marzenia, potrzebujemy do nich dojrzeć. Właśnie tak było w przypadku Bartka Pasiowca. Swoje pierwsze doświadczenia związane z DJingiem zbierał już od czasów szkolnych, odtwarzając hity ze starego sprzętu na przerwach i dyskotekach. Jednak droga jaką przeszedł od tamtego momentu do dziś, kiedy to podczas dużych imprez, na których gra, ludzie świetnie się bawią, wcale nie była taka prosta. Co stało się przełomowym momentem, w którym poczuł, że chce spróbować swoich sił za konsoletą? Czy w dzisiejszym świecie DJ-om potrzebna jest wiedza muzyczna? I jak łączyć pasję z pracą na etacie? Zapraszamy na rozmowę!

Zapowiedz siebie!

Cześć, mam na imię Bartek. Niedawno stuknęła mi trzydziestka, więc jak na człowieka, któremu wypada już mówić o sobie poważnie, zacznę od tego, czym zajmuję się zawodowo, ergo jak zarabiam na chleb. Świadczę usługi marketingowe różnym podmiotom, natomiast „po godzinach” staram się spełniać w tym, co kocham. Nie oznacza to, że nie darzę takim uczuciem swojej pracy, niemniej to takie „małżeństwo z rozsądku”. W swoim życiu mam natomiast dwie prawdziwe miłości. Jedna z nich to wspinaczka sportowa, druga. o której pewnie dziś więcej Wam opowiem, to muzyka, a konkretnie DJing.

Co sprawiło, że rozpocząłeś przygodę z DJingiem?

Mogę śmiało stwierdzić, że moja fascynacja muzyką sięga najmłodszych lat. Listy przebojów (m.in. kultowe 30 ton) śledziłem już od dziecka, ale nigdy nie byłem chyba specjalnie uzdolniony w tym kierunku. Brakowało mi też motywacji. Co prawda rodzice od początku mojej edukacyjnej ścieżki namawiali mnie, żebym zapisał się do szkoły muzycznej. Niestety ich nie posłuchałem, gdyż całą moją uwagę poza lekcjami pochłaniał wówczas sport. Zawsze jednak muzyka była mocno obecna w moim życiu. Z pasją kolekcjonowałem kasety magnetofonowe (tak, to jeszcze były te czasy ;)), a następnie płyty CD i aktywnie zabiegałem, by powierzono mi klucze od szkolnego radiowęzła, by móc podzielić się swoimi zbiorami z „szerszą publicznością”. Tak też się stało i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że możliwość odtwarzania hitów z leciwego sprzętu na przerwach oraz szkolnych dyskotekach, którą otrzymałem dzięki ówczesnej pani dyrektor Szkoły Podstawowej im. Króla Kazimierza Wielkiego w Lubniu (którą serdecznie pozdrawiam z tego miejsca) była dla mnie swego rodzaju nobilitacją i zarazem pierwszym doświadczeniem w takiej roli. Tak się jakoś złożyło, że na przestrzeni kolejnych lat to zwykle ja odpowiadałem za selekcję muzyczną. I to zarówno na studenckich domówkach, czy też w trakcie treningów na ścianie wspinaczkowej. Bardzo mi schlebiało, gdy ludziom podobało się to, co puszczam. Także chyba to sprawiło, że w mojej głowie zaczęła kiełkować nieśmiała myśl, czy nie spróbować swoich sił za konsoletą. Przez lata wydawało mi się to jednak mało realne, przede wszystkim z racji kosztów sprzętu i wyimaginowanego wysokiego progu wejścia w środowisko DJ-skie.

Przełomowym momentem był dla mnie wyjazd na rumuński festiwal Untold w 2019 roku, gdzie zainspirowany całonocnym setem, który zagrał jeden z bogów muzyki elektronicznej, czyli Armin van Buuren, stwierdziłem, że chciałbym spróbować swoich sił i zobaczyć, jak by to było po tej drugiej stronie. Chciałem zagrać te kawałki, które znałem praktycznie na pamięć i sprawić, aby ludzie poczuli chociaż namiastkę tego, co ja wtedy się czułem. To był dokładnie ten moment, w którym decyzja została podjęta – jak wracam, to kupuję swój pierwszy kontroler i zaczynam naukę. Szczęśliwie gdy pofestiwalowa euforia opadła, nie zmieniłem zdania. Udałem się do lokalnego, specjalistycznego sklepu (uprzednio uciuławszy trochę potrzebnego grosza, bo nawet podstawowy sprzęt DJ-ski do najtańszych nie należy), nabyłem przedmiot swoich marzeń, czyli mały kontroler Pioneera i z youtubowych tutoriali uczyłem się podstaw. Tak to się zaczęło. 🙂

W jaki sposób obecnie rozwijasz swoje umiejętności w tym kierunku?

Wspomniałem już o początkach, jednak DJingu, jak pewnie i większości rzeczy, nie da się nauczyć z YouTube’a. Ok, można dowiedzieć się sporo ciekawych rzeczy, ale żadna, nawet najlepsza teoria nie zastąpi praktyki. Dlatego po samodzielnych próbach i „kaleczeniu” przejść między utworami, od których bolały mnie, jak również moich sąsiadów, uszy stwierdziłem, że dobrym pomysłem będzie zapisanie się do profesjonalnej szkoły DJ-skiej i zrobienie kursu pod okiem doświadczonych w tej materii osób. To okazało się być „strzałem w dziesiątkę”.

Po kilkudziesięciu godzinach intensywnej praktyki nauczyłem się absolutnej podstawy w tym fachu, czyli tzw. beatmatchingu – umiejętności płynnego łączenia utworów bit w bit bez stosowania wizualnych podpowiedzi, a polegając wyłącznie na zmyśle słuchu. Dowiedziałem się o co chodzi w tonacji i miksowaniu harmonicznym oraz dostałem też masę cennych wskazówek, które pozwoliły mi ruszyć z miejsca. Sprawiły one także, że byłem w stanie zbudować spójne i przemyślane koncepcyjnie sety. Później była już tylko praktyka i granie na coraz większych imprezach. Najpierw dla znajomych, potem „pocztą pantoflową” udało mi się wkręcić na większą imprezę. Tam na kolejną i kolejną… i tak to ruszyło. 😉

Sporo także podróżujesz, czy to wpływa na Twoją twórczość?

Z całą pewnością. Swego czasu naprawdę sporo najeździłem się po Europie, korzystając z uroków pracy zdalnej, jeszcze zanim stało się to modne. W większości były to samotne podróże, więc cały czas towarzyszyła mi muzyka. Przesłuchałem setki, jeśli nie tysiące godzin różnych setów DJ-skich, zapisów live actów, a także oczywiście pojedynczych utworów. Gdy teraz, po latach, wracam do tych miejsc, słyszę w myślach konkretne kawałki, które mi wówczas towarzyszyły. I tak niemiecka autostrada nocą ma dla mnie swój konkretny soundtrack, podobnie jak kręte alpejskie drogi i przełęcze. Oczywiście, patrząc od drugiej strony – podróże stanowią dla mnie inspirację również w nieco innej formie. Obcowanie z różnymi kulturami, ludźmi oraz doświadczanie całym sobą magii danego miejsca również powoduje, że otwieram się na nowe bodźce – także te dźwiękowe.

Ważny jest dla Ciebie feedback ze strony odbiorców? Masz okazję dowiedzieć się jakie są ich wrażenia?

Gdy gram na imprezie dla ludzi to feedback jest dla mnie najważniejszy. Nie muszę z nimi nawet rozmawiać. Zresztą często nie ma na to zwyczajnie czasu, by widzieć, czy dobrze się bawią i czy trafiłem z selekcją. To jest też jedna z kluczowych umiejętności DJ-a, której nie sposób nauczyć się na żadnym kursie. Trzeba po prostu do tego dojść metodą prób i błędów. Po kilku zagranych imprezach zauważyłem, że jestem w stanie lepiej „czytać” atmosferę danego eventu i stosować muzykę jako swoisty metajęzyk do „komunikacji” z ludźmi. Bo tym właśnie jest dla mnie muzyka – formą komunikacji i ekspresji emocji oraz odczuć.

Zabrzmiało filozoficznie, więc teraz zejdźmy na ziemię. Gdy mam tylko taką sposobność, to oczywiście rozmawiam z różnymi osobami w danym miejscu, gdy skończę już grać. Tutaj zaznaczę, że dużo bardziej cenne i wiarygodne są dla mnie opinie obcych osób. Jeśli ktoś, kogo nie znam, podchodzi do mnie i mówi, że mu się podobało, to jest to dla mnie komunikat wprost, że wszystko było ok. Znajomi często, chcąc oczywiście dobrze, mogą komplementować na wyrost, żeby mi było miło. Taki feedback oczywiście również doceniam, jako formę wsparcia. Jednak najlepszym papierkiem lakmusowym tego jak grałem jest dla mnie opinia ludzi, których nie znam.

O czym powinien wiedzieć każdy, kto chce rozpocząć swoją przygodę z DJ-owaniem?

Przede wszystkim, że jest to niesamowicie wciągające i uzależniające. Warto też pamiętać o tym, by zachować umiar we wszystkim, a zwłaszcza w używkach, które są nieodłączną częścią imprez. Jeśli ktoś łatwo się uzależnia, to trzeba się mieć na baczności. Mówię to również jako były barman. Nie chcę tutaj wyjść na boomera – po prostu przestrzegam. Wiem po sobie, że łatwo ulec pokusie i dać się ponieść. Przy regularnym graniu trzeba na to bardzo uważać.

Czy w dzisiejszym świecie DJ-om potrzebna jest wiedza muzyczna?

Teoretycznie – parafrazując słowa pewnej piosenki – „grać każdy może”. Uważam jednak, że bez podstawowej wiedzy ani rusz. Nie mówię tutaj o specyficznej teorii muzyki, która oczywiście też się przydaje. Każdy DJ musi znać budowę utworu, wiedzieć co to są bity, takty, frazy i przede wszystkim umieć zastosować tę wiedzę w praktyce. Oczywiście współczesny sprzęt DJ-ski wybaczy wiele błędów, a nawet sam dopasuje utwory pod kątem tonacji i zniweluje potencjalne rozjazdy przy robieniu przejść między utworami. Mimo to brak umiejętności będzie mocno ograniczał i z pewnością nie pozwoli wskoczyć na wyższy poziom.

Gdybyś miał opisać wymarzone miejsce do gry, gdzie by to było i jak wyglądałoby to wydarzenie?

Miałem przyjemność zagrać kiedyś seta w plenerze, a konkretnie w górach i było to magiczne przeżycie. Bardzo chciałbym mieć okazję do zagrania nad wodą. Skoro już mogę popuścić wodze fantazji, to marzy mi się set zrealizowany nad brzegiem oceanu. Najlepiej o zachodzie słońca – tak by móc stworzyć moje własne, intymne tło muzyczne dla tego spektaklu, jakim jest powoli znikające słońce za linią horyzontu. Uważam, że ukochany i najczęściej grany przeze mnie gatunek (uplifting trance) idealnie pasowałby do takich okoliczności. Nieważne czy byliby tam ludzie, czy grałbym sam dla siebie. Myślę, że to byłaby czysta ekstaza. 🙂

Jesteś człowiekiem wielu pasji. Uprawiasz wspinaczkę, jesteś DJ-em, pracujesz na etacie i podróżujesz. Jak znajdujesz na to wszystko czas?

Nie znajduję. 😉 Tzn. może inaczej – nie znajduję tyle, ile bym chciał. Zawsze coś będzie kosztem czegoś. Przyznaję z bólem, że gdy wszedłem głębiej w przemysł muzyczny, to zaczęło mocno cierpieć na tym moje wspinanie, gdy wróciłem na etat – zostało zbyt mało czasu na pasje. Cały czas jednak pracuje nad znalezieniem optymalnego rozwiązania i pogodzenia ognia z wodą. Trzymajcie kciuki, może się w końcu uda.

Co łączy ze sobą wszystkie Twoje pasje?

Przede wszystkim pozwalają mi wyrazić siebie i swoje emocje. W przypadku muzyki, myślę że nie wymaga to rozwinięcia. Natomiast jeśli chodzi o wspinaczkę, dla mnie też jest ona szeroko pojętą sztuką. Jednak tu tym symbolicznym „pędzlem”, którym wówczas operuję, nie są dźwięki, a ruch ciała w przestrzeni. Wspinaczka również pozwala na osiągnięcie stanu, w którym ciało jest w pełni zespolone z umysłem. Kto tego doświadczył, z pewnością wie o czym mówię. W trakcie wymagającej wspinaczki, pokonując bariery jakie stawia konkretna skała i własny strach, nie da się uciec myślami gdzie indziej. Fokus musi być w 100% na tu i teraz. Z muzyką jest podobnie, zwłaszcza jeśli naprawdę wczuję się w to, co gram.

Chciałbyś coś na koniec przekazać naszym Czytelniczkom i Czytelnikom?

Może zabrzmi to trywialnie, ale żeby nie bali się nie tyle marzyć, co te marzenia spełniać i nie zrażali się początkowymi niepowodzeniami. Mi zamarzyło się bycie DJ-em. Chociaż nie robię tego na co dzień i nie zarabiam tym na chleb, to jednak możliwość grania tych kilkunastu imprez w roku jest dla mnie zaszczytem. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że do mojego seta będą bawili się ludzie pod dużą sceną z profesjonalnym nagłośnieniem, laserami i pirotechniką, to pewnie popukałbym się w czoło. Uznałbym to za coś, co jest absolutnie poza moim zasięgiem. Cóż – okazało się inaczej i choć sam do końca w to nie wierzę, bardzo mnie to cieszy.

Odwiedźcie także profil Bartka na Facebooku.

Zobacz także inne rozmowy.